
10 lipca zakończyła się kolejna edycja Innych Brzmień. Sobotni wieczór należał do Tortoise i japońskiej grupy Shibusashirazu Orchestra.
Tegoroczna odsłona festiwalu Wschód Kultury – Inne Brzmienia odbyła się w dniach 6-10 lipca. Cały program można podejrzeć tutaj, a w tym miejscu przeczytać moją rozmowę z organizatorami, czyli Agnieszką Wojciechowską i Rafałem Chwałą. Przypomnę tylko, że w tym roku oprócz Tortoise i Shibusashirazu Orchestry, wystąpili również m.in. Kammerflimmer Kollektief, Easy Star All Stars, UK Subs, Innercity Ensemble, Flora Quartet, Kwadrofonik i wielu innych. Można było obejrzeć wystawę poświęconą oficynie Staubgold, uczestniczyć w rozmaitych warsztatach i dyskusjach, a także nadrobić zaległości filmowe.
fot. Ignac Tokarczyk
To był mój pierwszy raz jeśli chodzi o lubelską imprezę. Niestety, ale nie mogłem być na całym festiwalu, więc w Lublinie znalazłem się dopiero w sobotnie popołudnie (9 lipca). Po niemiłych niespodziankach ze strony PKP, udało mi się dotrzeć na teren festiwalu w momencie, kiedy właściwie amerykańska grupa Easy Star All Stars kończyła swój set. Jedynie załapałem się na ich wersję utworów „Time” z repertuaru Pink Floyd i „Karma Police” Radiohead. Następnie szybko pobiegłem do namiotu, gdzie znajdowała się mniejsza scena, a na nią weszli młodzi chłopacy z ukraińskiego Love’n’Joy. W trakcie ich występu jadłem danie dnia pochodzące z festiwalowego bufetu. Love’n’Joy to przede wszystkim gitary, przestery, psychodelia w stylu Tame Impala i rockowe brzmienia bliższe Jimiego Hendrixa czy Led Zeppeli.
fot. Ignac Tokarczyk
fot. Ignac Tokarczyk
fot. Marcin Butryn
Tuż po godzinie 21. na dużej scenie pojawili muzycy z Tortoise (Jeff Parker, John Herndon, John McEntire, Dan Bitney, Doug McCombs). W pierwszej kolejności wybrzmiały kompozycje z najnowszej ich płyty „The Catastrophist” (nasza recenzja). Zagrali m.in. „Ox Duke”, „Hot Coffee” czy piękne „Yonder Blue”. W tym ostatnim śpiewa gościnnie Georgia Hubley z Yo La Tengo. W warunkach koncertowych linię wokalną przejęła partia wibrafonu obsługiwanego przez Herdona. Na żywo utwory z „The Catastrophist” wypadły znakomicie (album zachwalałem w swojej recenzji). Mam nadzieję, że koncertowe wersje (bo różniły się od tych z płyty) pokazały wszystkim niedowiarkom, że warto podejść do ich najnowszego materiału z większą uwagą. To był tylko początek tego magicznego wieczoru, bo w dalszej części Amerykanie zaprezentowali sporo starszych nagrań i to jakich: „Glass Museum” z „Millions Now Living Will Never Die”, „Swung From The Gutters”, „Ten-Day Interval” „The Equator” z „TNT”, „Seneca” i „Monica” ze „Standards”, tytułowe „It’s All Around You” czy „High Class Slim Came Floatin’ In” i „Gigantes” z „Beacons of Ancestorship”. Sekcja rytmiczna w wykonaniu Herndona, McEntire’ego i Bitney’a zawsze robi ogromne wrażenie. Zresztą Herndona uważam za jednego z najlepszych perkusistów tego świata. Kto widział go u boku choćby Roba Mazurka, to wie o czym mówię. Członkowie Tortoise są w świetnej formie i kto nie trafił w tym roku do Lublina, to niech żałuje. Bo jest czego!
fot. Marcin Butryn
Po świetnym koncercie Tortoise, impreza ponownie przeniosła się do festiwalowego namiotu. Tam też zagrał kwartet z Kijowa Shanti People. Ukraińcy łączą electro i syntezatorowe brzmienia z mantrycznym śpiewem wokalistki. Widziałem, że muzycy porwali publikę do tańca.
Choć mnie bardziej interesowało to, co zobaczę znów na dużej scenie, czyli ponad trzydziestoosobową ekipę z Japonii Shibusashirazu Orchestra.W sumie to nie wiedziałem czego mogę się po nich spodziewać. Obawiałem się tylko tego, że całość może przerodzić się w przedstawienie teatralne niż w prawdziwą ucztę muzyczną. Wygrało to drugie. Po północy muzycy rozpoczęli swoją dźwiękową „miazgę”, bo jak inaczej można nazwać niekończące się sola poszczególnych instrumentalistów? Mieliśmy kapitalne solówki w duchu free jazzowym grane na puzonie, saksofonie altowym, barytonowym, sopranowym i tenorowym, do tego na wibrafonie, trąbce, gitarach elektrycznych, fortepianie czy thereminie. Zespołem dyrygował totalny luzak, na scenie spalił chyba ze dwie paczki papierosów, robił też zdjęcia swoim muzykom i tańczył z paniami w błyszczących sukienkach, które wymachiwały sztucznymi bananami, a obok nich przemykały przeróżne postaci w makijażach albo przebrane za owcę.
Ta cała otoczka od razu skojarzyła mi się z tym, co niegdyś robił Sun Ra. Muzycznie Shibusashirazu Orchestra to z kolei niesamowity jazzowy big band, lubiących zaglądać do różnych estetyk, choćby funku, bluesa i rock’n’rolla. W swojej twórczości sięgają nie tylko po elementy tańca teatru butoh, lecz w wyśmienity sposób odwołują się także do tradycyjnej muzyki japońskiej. W Lublinie dali niebywale energetyczny koncert – zagrany z ogromnym polotem, luzem, feelingiem i wyczuciem. Pokazali, że nie jest im obca muzyka bałkańska, ale bardziej w wydaniu nowojorczyków z Gogol Bordello czy jazz z okolic Sun Ra, Joe Zawinula i Jimiego Tenora. Mało tego, pod koniec ponad dwugodzinnego show – w najlepszym tego słowa znaczeniu, nad naszymi głowami ukazał się ogromny balon w kształcie smoka. Równie dobrze mogłaby to być Godzilla (śmiech). Po prostu chcę ich zobaczyć jeszcze raz!
Wschód Kultury – Inne Brzmienia w Lublinie to również znakomita atmosfera i publiczność. Mimo darmowego wejścia na wszystkie wydarzenia, nie należy tej imprezy wiązać z jakimś festynem, grillowaniem i lejącym się zewsząd piwskiem. Co ważne, koncerty zostały nagłośnione perfekcyjnie, przynajmniej w mojej opinii. Już teraz czekam na line-up 2017 roku!
fot. Ignac Tokarczyk
fot. Marcin Butryn
