Wpisz i kliknij enter

Kelly Lee Owens – Kelly Lee Owens

Wszystkie grzechy debiutu.

Urodzona w Walii producentka i piosenkarka Kelly Lee Owens debiutuje w muzyce elektronicznej. Jednak to nie pierwszy kontakt z muzyką, jaki ma na swoim koncie. Zaczynała od grania na basie w zespole The History of Apple Pie. Tu świata nie zawojowała, ale słuchając jej debiutanckiej płyty można mieć nadzieję, że w pojedynkę pójdzie jej zdecydowanie lepiej. Jako, że czasy obecne raczej nie premiują skromności warto zwrócić uwagę na album kobiety, która nie używa walorów cielesnych do promowania swojej twórczości. Z resztą dziś walory cielesne mogą służyć do reklamowania gładzi lub podłóg. Tak się składa, iż Kelly Lee Owens ma do zaprezentowania o wiele więcej.

Jak to jest z debiutami, to wszyscy wiemy, a o syndromie drugiej płyty powstały nawet legendy. Debiutanci mają to do siebie, że zawsze rzucają się z werwą do pokazywania swoich możliwości. Postępują zgodnie z ideą: „po nas to choćby potop”. Moje jawne przejaskrawienie nie występuje w roli zarzutu. To zupełnie normalne i naturalne. Endorfiny i gen nieśmiertelności przejmują władzę nad rozumem i zmysłami. Dzięki temu w historii muzyki mieliśmy masę udanych lub wspaniałych debiutów. Cała ta paplanina sprowadza się do krótkiej syntezy. Mianowicie debiutu nie należy przeceniać, bo w dłuższej perspektywie nasze oczekiwania mogą być niezaspokojone. Z drugiej strony tak mocno „napompowany” wykonawca może popaść w samozachwyt, a w konsekwencji blokadę twórczą. Tego wolałbym uniknąć w przypadku tej wykonawczyni.

„Kelly Lee Owens” to 10 utworów, które łączą w sobie wiele wątków oraz stylów muzycznych. Poruszamy się głównie na niwie muzyki elektronicznej. Kompozytorce i producentce płyty udało się w kilku miejscach zaproponować ciekawe harmonizacje. „Lucid” uwodzi od początku klasycznym wdźiękiem (smyczki) i powtarzalnością słów, aby w ułamku sekundy przeistoczyć się w szybki i pulsujący syntetyczny dźwięk. To wszystko bez uczucia sztuczności. Autorka korzysta z szerokiego spektrum tempa: downtempo („S.O”), techno („CBM”) i czy dronowa kanonada („8”). Jednocześnie robi ukłon w stronę szerszej publiczności. W tym celu na płycie pojawia się Jenny Hval. Znana z bezkompromisowości Norweżka, tutaj w wersji klubowej. Efekt ich pracy w postaci „Anxi” to prawdziwy rarytas. Frapujący, rytmiczny łamaniec z bardzo taneczną końcówką.

Olśniewające wrażenie robi dream-popowy „Keep Walking”. Nieodzowny efekt echa sprawdza się po raz kolejny. Wszystko to w pewnym momencie trafia basowy syntezator. Nie miałbym nic przeciwko, aby ten utwór trwał dłużej, ale kończy go świdrujący dźwięk. Z innej parafii pochodzi „Evolution”. Surowy, bardzo komputerowy i naszpikowany plumkającymi dźwiękami. Nie ma tej płycie wyraźnie słabych momentów. Nie ma też nadmiernie wybitnych. Kelly Lee Owens udowadnia, że jest sprawną producentką oraz zdolną songwriterką. Dobrze porusza się w środowisku chaosu nad którym panuje. Wszystko czego tu mi brak znajduję na ostatniej płycie Laurel Halo. Mam na myśli impresjonizm oraz więcej odważnych eksperymentów. Liczę, że na to przyjdzie czas w przypadku Walijki. Nie przesadnie cieszę się, że mogę posłuchać dobrze rokującej kompozytorki.

Smalltown Supersound | 2017

FB

Bandcamp







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy

Marina Aleksandra

Marina Aleksandra ma na koncie EP wydane w niemieckiej wytwórni Advanced Black. Jest częstą gościnią na wielkich scenach Berlina czy Paryża bo jej bezlitosny, surowy bas „doraźnie koi niepokoje”. Dąży do rozbudzania fantazji, pozbycia się kompleksów, pruderii i wszelkiego skrępowania w odkrywaniu własnej natury.