Wpisz i kliknij enter

Oh Sees – Orc

Kto lubi cukier w trumnie?

Wraz z utratą przedimka „the” zespół dowodzony przez John Dwyera zmienił nazwę na Oh Sees i wydał dziewiętnasty album w karierze. Od 20 lat kręci się wokół psychodelicznego rocka rodem z San Francisco. Wszystko oparte na garażowym brzmieniu, sprawiające mylne wrażenia jakoby powstało raczej z przypadku, niż ciężkiej pracy. Podkreślam, iż jest to mylne wrażenie, bo to bardzo pracowity zespół, który co i rusz zmienia skład, a o pracowitości zaświadcza ilość wydanych płyt. Na najnowszej płycie znów doszło do rotacji w składzie. Perkusistę Ryana Moutinho zastąpił perkusista Paul Quattrone. Nie zmieniła się liczba perkusistów w zespole. Pozostało dwóch.

Trzeba mieć tupet, żeby zacząć płytę w taki sposób, jak czynią to Oh Sees w utworze „The Static God”. Tempo na urwanie głowy, iskrzące i jazgotliwe gitary. To może być szok dla kogoś, kto po raz pierwszy zetknie się z twórczością grupy, ale stali słuchacze raczej nie powinni dać się zaskoczyć. Zmianę wychwycić można na drugim kawałku „Nite Expo”. Minutowy elektro-wstęp szybko zostaje zastąpiony przez gitarowy hałas, a nietuzinkowość dopełnia niejednoznaczny tekst. Motoryka perkusistów ciągle mnie zadziwia. Spektakularnie wypada w najcięższym „Animated Violence”. Zagęszczony rytm sprawia wrażenie mułu, z którego wybija się gitara oraz kosmiczne wstawki. W kategorii najbardziej odjechanego momentu albumu wygrywa „Paranoise”. Dwyere sięga po synthy dodając nowych barw do brzmienia. Szczególnie słychać to w „pulsującej” fazie tego utworu. Utwór kończy wystrzał i towarzyszący mu huk.

Cytat zawarty na początku mojego tekstu został wyrwany z „Jettisoned”. Psychodeliczny utwór z bardzo garażowym pazurem. Długich form Oh Sees też się nie lękają. Zaświadcza o tym, jeden z najlepszych na płycie, ośmiominutowy „Keys to the Castle”. Początek doskonale wpisujący się w estetykę zespołu nie zdradza tego co czeka nas dalej. Szarpiąca i osaczająca gitara zanika gdzieś w okolicach drugiej minuty. Prym zaczynają wieść organy, a melodia snuje się wokół odbiorcy. Hipnotyzujący i usypiający rytm wprawia w błogi nastrój i pozwala na kompletne rozprężenie. Mąci ten nastrój tylko przedostatni wers: „Rozpocznij nową uprawę dobrych ludzi”. Z Dwyer`em nigdy nie może być jednoznacznie. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby ten utwór trwał nawet 15 minut. Umieszczenie go w środku albumu uważam za znakomity pomysł. Większość zespołów pewnie wrzuciłoby go na koniec, podkreślając swój album zamaszystym ruchem pędzla. Oh Sees nie są jak inne zespoły.

Końcówka „Orca” też wypada zachwycająco. „Cooling Tower” przynoszącym na myśl dokonania zespołu Can. Matematyczna precyzja perkusji współgra z linią melodyjną chórków. „Drowned Beast” oparty na przeciwieństwach – ogłuszający, gitarowy hałas versus spokojne partie wokalne oparte na pogłosie. Zamykający zestaw „Raw Optics” to wycieczka w rejony afro-funku z domieszką jazzu. Jest miejsce na fascynującą rytmikę, a także na perkusyjne solo. Moim faworytem pozostaje „Cadaver Dog” brzmiący jakby Pink Floyd przedawkowali donepezil. Otwarcie teatralna maniera w warstwie słownej podbudowana jest powolnym tempem muzyki. Jednocześnie utwór ma momenty wzniosłości kojarzonej z muzyką lat 70. Oh Sees zachowali swój charakter. Na mnie to działa. Czuję się jak fan jakiejś fantastycznej sagi, który nie chce, żeby jego ulubiona fabuła została zakończona.

Castle Face | 2017

Strona zespołu

FB







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy