Elektroniczne starocie.
19 lat temu ukazała się debiutancka płyta zespołu Mapa. Grupę stworzyli Marcin Dymiter i Paul Wirkus. Obaj nasyceni rockowym stylem postanowili dogonić świat i zaoferować post-rock w kraju nad Wisłą. W 1998 roku musiało to stanowić wydarzenie. Rodzima krytyka muzyczna pisała entuzjastycznie i krzykliwie. Zasłużone to były wyrazy uznania, bo „Fudo”, jak na tamten czas, prezentował się dobrze. Te 19 lat to dobry okres, żeby przyjrzeć się temu jak zmieniła się nasza scena muzyki alternatywnej. Teraz ich powrót jakoś nie wywołuje nadmiernej fali komentarzy. Nie znaczy to, że płyta jest słaba. Tu upatrywałbym siły naszego, rodzimego niezalu. Zainteresowanie sceną krajową rośnie, ilość znakomitych płyt jest na zdumiewająco wysokim poziomie, o czym zaświadcza cały miniony rok. Tym samym, żeby zyskać poklask i uznanie trzeba się naprawdę natrudzić. Niemniej zespół Mapa nie musi się jakoś szczególnie napinać, może wydać po prostu bardzo dobrą płytę, co właśnie uczynił.
Ciekawe w przypadku „No automatu” jest to, że tym razem Mapa nie chce gonić świata, ani tym bardziej go prześcigać. Woli grzęznąć w przeszłości. Zacumowanie w latach 80 można szybko wychwycić już podczas pierwszego przesłuchania. Słychać to po redukcji instrumentów muzycznych oraz nawiązań do innych stylów muzycznych. Kapitalnym wejściem jest „MPA Jazz”. Od razu wrzuceni zostajemy na głęboką wodę. Perkusyjna swoboda nie mogła wystarczyć twórcom. Ten przyjemny dźwięk został przykryty szmerami, zgrzytami i elektronicznymi dodatkami. Właśnie w warstwie efektów dźwiękowych, sporo się dzieje na całej płycie, co tylko wzmaga chęć częstszego słuchania. Tym samym pierwszy utwór okazuje się kluczem do całości. Nie należy skupiać się na planie pierwszym, głównie rytmicznym, a uszami trzeba badać strefę tła, gdzie dzieją się rzeczy znakomitsze. Tak właśnie dzieje się w utworze „Rudyment”. Poziom transu idzie w górę z każdą chwilą. Pętle dźwiękowe nałożone na jednostajnie, brzęczący dźwięk kierują się w stronę psychodelii. Jednocześnie to brzmi staro, ale tak miało być.
„Bez EQ” niesie w sobie duże pokłady surowizny. Najbardziej eksperymentatorski fragment, mający wszelkie cechy muzyki konkretnej. Wszystko podane w tonacji brudnej, zgrzytliwej i ciężkostrawnej. Brzmi to jak byśmy zza ściany słyszeli pracę jakiegoś szalonego naukowca. Nie wiadomo do końca czemu te dźwięki przypisać, ani co z nich za chwilę wyjdzie. Osiem minut bardzo absorbującej muzyki. Chropowatość formy przyciąga i wchodzi pod ubranie. Otoczka „Bez EQ” też jest niczego sobie. „Heute Tanz A” to obowiązkowa jazda po niemieckiej autostradzie. Napędzany precyzyjną dynamiką utwór stanowi o sile duetu. Na najprostszym, z możliwych, podkładów zbudowali frapującą techno-odyseję. Część „wyjąca” tego utworu robi dobre wrażenie. Wrażliwym nie polecam. „Heute Tanz B” to strona „B” poprzedniczki. Osobom pamiętającym kasety magnetofonowe nie trzeba tłumaczyć tego retro nawiązania. Tym razem rytm zostaje przysłonięty głęboką, strukturą dźwięku. Świdrujące dźwięki, odbijające się od siebie, sprawiają nieoczywistą atmosferę. Coś z pogranicza jawy i snu.
Sięganie po energię związaną z dynamiką możemy znaleźć też w zamykającym „No Automatu”. Dyktat automatu perkusyjnego obleczony został radykalnym brudem dźwiękowym. Ostrość i bezkompromisowość stoją w bliskiej odległości od muzyki punkowej. W kontrze do tej radykalności stoi „Nigdy tam nie byłem”, który przynosi ciekawy łamaniec rytmiczny pozwalający wsłuchiwać się głęboko w strukturę. Słuchanie nowego albumu Mapy przynosi niemało satysfakcji. Poukrywane tropy (patrz instrumentarium) do przeszłości może skutkować nawrotem wspomnień. Jednocześnie muzyka zawarta na „No Automatu” nie ma w sobie ani kropli nostalgii. Pieczołowicie odwzorowuje przeszłość bez ckliwego nadbagażu. Śledzenie niespodziewanych zwrotów w kompozycjach przynosi więcej radochy, niż czytanie popularnych kryminałów. „No Automatu” stanowi też ukłon w stronę epoki sprzed smartfonów.
Gusstaff Records | 2017