Wpisz i kliknij enter

GusGus – Lies Are More Flexible

Koniec za którym rozciąga się transowy bezkres? Może tak, a może nie.

GusGus powracają z nowym albumem, który zatytułowany jest „Lies Are More Flexible”. Jeśli liczyć wszystko i z korzyścią (tzn. z live albumem pt. „Mixed Live: Sirkus, Reykjavik, Iceland”) wychodzi na to, że to już jedenasty album formacji działającej dziś jako duet tworzony przez Daniela Ágúst Haraldssona i Birgira „Biggi Veira” Þórarinssona. Jak jest? Ciekawie dzięki czemu wszyscy powinni być zadowoleni. Wszyscy czyli wierni fani jak i sceptyczni malkontenci. To niewątpliwy sukces.

Określenie „hipnotyzujące” może okazać się kluczowym w kontekście tej płyty. „Lies Are More Flexible” w całości intryguje i wciąga, mimo że fragmentarycznie nie jest spektakularna. Ma za to wyraźną tendencję wzrostową, bo im dalej tym lepiej. Szczególnie słuchając kosmicznej drugiej części albumu. Ale po kolei.

Co do otwierającego „Featherlight” nie zmieniam zdania, które przedstawiłam w recenzji EP-ki o takim samym tytule. To przewidywalny utwór o nudnawej linii synthów i nużącym wokalu. Z kolei rzekomo taki dobry „Spiraling” na płytę nie załapał się w ogóle. Za to od drugiego utworu tej płyty tj. „Don’t Know How To Love” GusGus zaczynają spektakl. Jego energetyczny beat poszatkowany został wokalami wyskakującymi poza linię, padami z efektem echa i krótkimi strzałami syntezatora. Wspierające wokale pochodzą od amerykańskiego wokalisty Johna Granta, który poza solową karierą znany jest także z zespołu The Czars. „Fireworks”, nawiązując do tytułu, rozświetla wyeksponowanym beatem niestłumionym dodatkami. Podobną energię choć nieco szybsze tempo ma utwór „Lifetime”. To taki dyskotekowy kopniak. Nawet najbardziej wytrwałym we wspornikowaniu klubowych ścian ciężko będzie nie poddać się jego urokowi. Lekkie beaty w połączeniu z szybkim tempem z łatwością wciągają.

Po czterech pierwszych utworach przechodzimy do kwintesencji. Analogowy spektakl rozpoczyna „No Manual”, który szczególnie przykuwa uwagę. Majestatycznie rozwijający się lead tego utworu GusGus zestawili z zaskakująco nisko wibrującymi padami, które sprawiają, że ten oryginalny i nieoczywisty numer brzmi jednocześnie głęboko i nieco nostalgicznie. Całościowo najbliżej mu do trance’u choć jego tempo pozwala tu na dyskusje. Po nim następuje utwór tytułowy, jeden z najmocniejszych z tej płyty, którego linia prowadzona jest w zdecydowanie niższych tonach.

Jednak prawdziwą transową petardę GusGus zachowali na koniec. Jest nim zamykający album utwór „Fuel”. Od reszty został sprytnie oddzielony niespełna minutowym „Towards Storm”, przejściem z elementami field recordingu i plemiennego wokalu. To hipnotyzująca kanonada rytmu i efektów zmieniających się przez blisko osiem minut utworu! Mamy tu powykręcane i potężnie wibrujące elementy prowadzące, a także tła, w którym wokalne zawodzenie przechodzi nawet w analogowe smyczki. Wszystko to sprawia, że „Fuel” to do granic sensoryczne przeżycie i najlepszy moment płyty.

„Fuel” to też świetna muzyczna metafora momentu jaki może wyznaczyć płyta „Lies Are More Flexible”. Bo nawet jeśli to koniec GusGus jakich znaliśmy dotychczas to z drugiej strony za tym końcem wyłania się bezkres transowej hipnozy. Daniel i Biggi opanowali ją perfekcyjnie co po „Arabian Horse” i „Mexico” jednoznacznie potwierdza właśnie „Lies Are More Flexible”. A słychać, że muzycznego „paliwa” wciąż mają dużo. Jak będzie naprawdę i czy znów zaskoczą, potwierdzi kolejna płyta. Tę GusGus niewątpliwie wydadzą. I w gruncie rzeczy jest to układ win-win. Bo nawet jeśli teraz rzeczywiście „kłamią” to robią to naprawdę dobrze.

2018 | Oroom

Słuchaj na Soundcloud »
Profil na Facebooku »
Oficjalna strona GusGus »







Jest nas ponad 16 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
SOG
SOG
6 lat temu

Featherlight to całkowicie jawny ukłon w stronę uplifting trance, z którego garściami czerpały przed dekadą wszelkie eurotrashe na Vivie uważające się za techno. Warto sprawdzić na żywo jak ten kawałek sprawdza się w warunkach koncertowych, bo robi niesamowitą robotę na otwarcie.

polecam np. tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=fPMbXByBEPI&

Radek
Radek
6 lat temu

Dokładnie – popieram badmoose. Jak usłyszałem pierwszy raz Featherlight to od razu mnie odrzuciło. Myślałem sobie – jak można było użyć tej barwy synth-u, która od razu kojarzy się ze starszym już euro-techno/dance, tak ograna, że dla mnie już obciachowa. Do tego prosta linia melodyczna i najprostsza bass-owa. W 10mniut bym taką zrobił. Nie mogłem uwierzyć, że to jest GusGus. Albo Biggi był pijany albo na głowę upadł decydując się na coś takiego. ALE! Byłem poniekąt zmuszony parę razy do tego utworu bo oglądałem kilka razy niesamowity występ na żywo na youtube GusGus -Full perofmance (LIVE on KEXP). I nagle zupełnie przypadkowo to się stało. Coś zaskoczyło. Pół dnia słyszałem w głowie tą melodię i fragment kiedy Daniel śpiewa przeciągane „Featherlight”. Nie mogłem się od tego uwolnić. I wpadłem. Słucham tego teraz regularnie po parę razy. Wstydzę się tego, że dałem się złapać na tak proste „densowe’ stare brzmienie, ale jednocześnie zacząłem to uwielbiać. To jest jak wirus. Działa na Ciebie z opóźnieniem – jeśli parę razy przesłuchasz 🙂

Bamse
Bamse
6 lat temu

Co do płyty: jest zaskakująco dobra. Co do recenzji: mniej przymiotników, więcej przecinków i poprawnej gramatyki.

badmoose
badmoose
6 lat temu

Jeszcze zmieni Pani zdanie o Featherlight. Będziemy Pani wypatrywać na gigach czy będzie Pani przy nim stać w kącie, czy ruszy bioderkiem. Pani Aniu.

Polecamy

W obronie samego siebie – rozmowa z MONOH

Szwajcarski muzyk Roger Odermatt (aka MONOH) łączy na swojej debiutanckiej EP-ce brzmienie indyjskiego sitaru z elektroniką. Pytamy go o kulisy powstawania tego materiału, a także jak