Wpisz i kliknij enter

Off Festival 2019 – Relacja

Historia Off Festivalu właśnie wzbogaciła się o kolejny, pokaźny rozdział. Co w nim będzie?
Pewnie nieco o ekologii (w tym roku brama wejściowa na festiwal zamieniła się w miejsce na odpady plastikowe), vege w gastro-strefie (aż 80% oferty), bardzo chłodnych nocach i wyjątkowo stabilnym harmonogramie (wypadł jedynie koncert Octaviana). Ale nie to było najważniejsze. Brzmieniowo przenikały się ze sobą świeżość z tradycją, hałas z delikatnością, przepych ze skromnością. Było też nieco nudy i słabszych momentów, ale o tym może warto zapomnieć!

Wiatr przeszłości hulał bardzo mocno na koncertach Lebanon Hanover, Neneh Cherry, Jarvisa Cockera, czy na samym Suede kończąc. Był tam obecny duch lat ’80 i ’90, a w przypadku Kapeli Maliszów oraz Zespółu Pieśni i Tańca „Śląsk”, mieliśmy możliwość popodróżować jeszcze dalej.

Lebanon Hanover zagrał genialny, ale wyjątkowo krótki koncert, zwieńczony ponadprzeciętnym aplauzem, który niestety nie doprowadził do bisu (a warunki czasowe na to pozwalały). Słychać było w ich muzyce silną inspirację niemieckim post-punkiem. Całość tworzyła spójny świat, pełen dekadenckich, mrocznych i na swój sposób wytwornych akcentów. To jedyny moment festiwalu w którym można było usłyszeć brzmienia korespondujące z nurtem dark wave. Zespół wróci jeszcze do Polski na koncert w Warszawie 21. listopada.

Post-punkiem i elektroniką z lat ’80 mocno inspirował się otwierający festiwal zespół Niemoc. Ich instrumentalna, post-wave’owa propozycja zagościła na Scenie Leśnej już po raz drugi. Zespół zagrał na Offie już w 2016 roku i też to była Scena Leśna w dziennym świetle.

Jednym z tegorocznych haseł przewodnich festiwalu był hałas. Ta edycja była wyjątkowo bogata w metalowe i okołometalowe propozycje, które spełniały oczekiwania nawet bardzo wymagających słuchaczy. Hałas rządził na The Body, Black Midi, Electric Wizard, Entropii czy Daughters. Jakby nie patrzeć jest to duży odsetek w porównaniu z poprzednimi edycjami.

Koncert kanadyjskiej kapeli OM był propozycją dla oczekujących czegoś więcej niż klasycznego łojenia. Sącząca się ze sceny i mająca metalowy (doom metalowy) genotyp muzyka była niczym mroczna hipnoza, posępna w swojej strukturze. Ciężka, leniwa i ponura medytacja mogła przywoływać zeszłoroczny koncert ARRM, który odbywał się po południu, w pełnym słońcu.

Chwile później, na głównej scenie (tej od wody co ją piła Monica Bellucci) wystąpił brytyjski muzyk, lider grupy Pulp – Jarvis Cocker. Z trzech brytyjskich rockowych head-linerów tegorocznej edycji, koncert Jarvisa muzycznie oferował coś więcej niż klasyczne rockowe brzmienie. Wiało trochę ze sceny Davidem Bowiem i to nie tylko przez podobny sposób frazowania, ale również przez samą muzykę. Jeśli chodzi o koncertową pogadankę, karkołomne próby tłumaczenia tytułów piosenek na polski nie były zbyt udanym zabiegiem. Podobnie w przypadku pytań skierowanych do publiki o obiekt największego lęku. Swoją drogą, koncert Cockera był spotkaniem z artystą świadomym swojej charyzmy, który potrafi ją w nienachalny sposób używać (nie nie, to żaden prztyczek w kierunku Bretta Andersona!).

Jarvis Cocker. OFF Festival/ mat. promocyjne

Drugi dzień oferował pokaźną ofertę interesujących koncertów polskich artystów. Do trójki godnej wspomnienia zaliczyły się Tęskno, EABS oraz Kapela Maliszów, która wystąpiła najpierw na kameralnej scenie Martensa, a następnie w namiocie, na Scenie Eksperymentalnej. Przy Tęskno unikalny styl wypracowany żywym instrumentem poruszał szczerą, autentyczną prostotą. Bardzo gorąco przyjęty koncert stał się zapowiedzią tego z dnia następnego, także z Hanią Raniszewską w roli głównej, tym razem w projekcie Hania Rani.

EABS zaprezentował nowy materiał w porze popołudniowej, na Scenie Leśnej. W porównaniu z wcześniejszym materiałem, ten wydawał się bardziej wymagający, w pewien sposób wytrawny, nieco mniej harmonijny i oparty na motywach bardziej abstrakcyjnych. Biesów, duchów i południc obcowania się raczej nie wyczuwało. Ale nie jest to absolutnie wada.

W tym samym czasie, gdy większość udała się na podobno fantastyczny koncert Electric Wizard, namiot Sceny Eksperymentalnej opanowała Kapela Maliszów. To rodzinne przedsięwzięcie Jana Malisza i jego dzieci – Zuzanny i Kacpra. Zespół pochodzi z Męciny Małej w Beskidzie Niskim i czerpie inspiracje z tradycyjnej muzyki wiejskiej ze swojego regionu oraz tańców i przyśpiewek z różnych obszarów Polski. Koncert wyzwolił tak silną i autentyczną energię, że drewniany podest momentami zamieniał się wręcz w trampolinę. To był piękny ukłon w stronę tradycji. Maliszowie grali bardzo autentyczną, momentami wręcz opętaną muzykę, zdecydowanie daleką od cepelii. Bez żadnej przesady mogą być porównywani do Kapeli ze Wsi Warszawa, która notabene wystąpiła na Off Festivalu w tamtym roku!

Wychodząc z polskiego podwórka, ale pozostając nadal w klimatach acustic, warto wspomnieć o kameralnym koncercie, który odbył się na Scenie Trojki – Juana Wautersa. Urodzony w Urugwaju, śpiewający po hiszpańsku songwriter i gitarzysta w jednej osobie, stojąc sam na scenie skradł uwagę zgromadzonej publiki. Może nie był to Bob Dylan, ale klimat panujący w namiocie Trójki przywoływał skojarzenia z tym artystą. Skromny gość ubrany w biały t-shirt i dżinsy potrafił zaczarować swoim głosem. Zeszłoroczny Off miał swojego Marlona Williamsa, a ten – Juana Wautersa.

Juan Wauters. OFF Festival/ mat. promocyjne

Jak brzmi turecka nowa fala, można było się przekonać na koncercie Jakuzi. Coś pomiędzy post-punkiem a electro-popem z silnym syntezatorowym nerwem i niskim wokalem Kutaya Soyocaka to najkrótsza definicja brzmienia zespołu ze Stambułu. Koncert, w którym na chwile wróciły wspomnienia z poprzedniego dnia, a dokładnie z Lebanon Hanover. Bywały na nim momenty, że było słychać zbyt dużo maniery disco-depeszowej, która być może nadawała rytm, ale zabijała klimat.

Jedną z najciekawszych elektronicznych (z zestawu zamykających każdy dzień festiwalu) propozycji był set pochodzącego z Tunezji – niejakiego Ammara 808. Sofyann Ben Youssef – kompozytor i muzykolog, pianista i producent, wykorzystuje w swojej muzyce tradycyjne pieśni z Maghrebu (czyli regionu północno-zachodniej Afryki w skład którego wchodzą m. in. Maroko, Algieria i Tunezja). Dodatkowo korzysta z kultowego automatu perkusyjnego Roland TR-808. Organizatorzy zapowiadali arabfuturystyczną imprezę i wywiązali się z obietnicy. Wyjątkowość tego setu polegała przede wszystkim na tym, że wychodził poza ramy klasycznie brzmiącego techno. Orientalne rytmy i wokalne sample były tak zmiksowane, że w ogóle nie przytłaczały i mimo swojej monotonnej i repetetywnej maniery wzmacniały transowość tej muzyki. To było bardzo interesujące i sprawne połączenie tradycji z nowoczesną elektroniką. Jeśli sięgnąć pamięcią rok wstecz, czegoś podobnego mogliśmy doświadczyć podczas występu Khidja. Tam z kolei elektronika była naszpikowana samplami z nagraniami oryginalnych instrumentów typowych dla tradycyjnej muzyki rumuńskiej i tureckiej. To było wyśmienite elektroniczne zwieńczenie festiwalowego dnia.

Ammar 808. OFF Festival/ mat. promocyjne

Niedzielne popołudnie skradła z kolei Hania Rani. Jej ostatnia, genialna płyta „Esja” przyciągnęła spore audytorium chętne do posłuchania jej autorskiego materiału na żywo. Można dyskutować, czy namiot sceny eksperymentalnej o godzinie 18:00 to aby odpowiednie miejsce na tego typu koncert. Scena Leśna w godzinach wieczornych byłaby zdecydowanie lepsza, przynajmniej dla słuchaczy. Skład koncertowy mógł się wydawać dla wielu również niespodzianką, gdyż oprócz głównej bohaterki, na scenie pojawiło się dwóch muzyków – Rafał Dutkiewicz (perkusja) i Mateusz Woźniak (kontrabas). Ta muzyka wybroniłaby się spokojnie wyłącznie z dźwiękiem pianina. Na początku, perkusja nawet lekko przeszkadzała, zabijała kruchość i delikatność tej muzyki. Ale wraz z każdą minutą synergia tych trzech instrumentów stawała się coraz bardziej naturalna i harmonijna. Przed artystką bardzo pracowita jesień i zima. Oprócz intensywnie zapowiadającej się europejskiej trasy, zaplanowane są koncert m.in. w Tokyo (1.12) i Stambule (6.12).

Hania Rani. OFF Festival/ mat. promocyjne

Wczesnym wieczorem towarzyszył festiwalowiczom Zespół Pieśni i Tańca „Śląsk”, który swoim dopracowanym na ostatni guzik show wprawił w osłupienie niejedną osobę. Ci co spodziewali się tendencyjnej, przebrzmiałej muzyki ludowej opartej na sztucznej, odtwórczej rutynie, mocno musieli się zdziwić. Dostaliśmy tego dnia wysmakowane, zrobione ze światowym rozmachem przedstawienie taneczno – wokalne, dzięki któremu obraz zespołu na pewno zyskał w oczach wielu zgromadzonych pod główną sceną. Wielki szacunek zespołu wobec tradycji wywoływał wręcz ściskające za gardło wzruszenie.

Zespół Pieśni i Tańca „Śląsk”. OFF Festival/ mat. promocyjne

Chwilę później koncert na Scenie Eksperymentalnej grała nudna jak flaki z olejem Tirzah, na której nie zostałem do końca. To była odsłona bardzo zmanierowanego, futurystycznego R&B, który na pewno znalazł swoich amatorów.

Zdecydowanie ciekawszą koncertową propozycją był Stereolab. To avant-pop z elementami rocka, elektroniki, osadzony na niebanalnych melodiach. Zespół powstał w Londynie na początku lat dziewięćdziesiątych i po dziesięcioletniej przerwie powrócił w tym roku na muzyczny rynek, ruszając od razu w trasę koncertową (m.in. zahaczając o Pitchfork Music Festival). Muzyka Stereolab brzmiała bardzo szczerze i autentycznie. Skromna wokalistka ubrana w ciemny kombinezon, śpiewająca po francusku wzbudzała momentami wspomnienia z zeszłorocznego, genialnego koncertu Charlotte Gainsbourg. Ale po pierwsze, to tylko luźne reminiscencje, a po drugie, koncert Stereolab nie był aż tak magiczny jak ten, który dała muza von Triera.

Stereolab. OFF Festival/ mat. promocyjne

Kolejny koncert, który odbył się zaraz później na Scenie Leśnej – Neneh Cherry – to mój prywatny numer dwa (po Lebanon Hanover). Pewnie przez to, że trip hop jest dla mnie bardzo wyjątkowym gatunkiem, a podczas jej koncertu jego duch (i to tego z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych) był słyszalny bardzo mocno. Momentami było oczywiście bardziej rytmicznie, bardziej soulowo, ale całość była przepiękną, przemyślaną muzyczną podróżą. Neneh to bardzo charyzmatyczna, sceniczna postać. Bardzo pewnie stąpała po hip-hopowym podkładzie (tak tak, tym 80 bpm), utrzymując poziom praktycznie przez cały koncert. I kto by pomyślał, że nawet „7 seconds” wybrzmi tego wieczoru na Scenie Leśnej! Zdecydowanie za mało takich brzmień na OFF Festivalu.

Neneh Cherry. OFF Festival/ mat. promocyjne

Legenda brit popu – Suede, grająca praktycznie na końcówce festiwalu była kolejną, nostalgiczną podróżą w przeszłość, ale raczej z tych bezpiecznych, tych „no… spoko”, czy po prostu OK. Nie sądzę, że ten koncert mógł przynieść jakieś większe rozczarowania, gdyż tak naprawdę jakiś wielkich, wcześniejszych oczekiwań raczej nie było. Fani byli pewnie ukontentowani, a obojętni na wdzięki Bretta mogli być co najwyżej zaskoczeni sceniczną nadekspresją, która momentami wydawała się tak teatralna, że aż groteskowa. O ile w poprzednich latach head-linerzy prezentowali poziom bardzo wysoki i wyróżniali się wyjątkową unikatowością (Patti Smith, Iggy Pop, PJ Harvey, Cat Power, Charlotte Gainsbourg), tak tegoroczna edycja była pozbawiona mainstreamowej torpedy. Ale w końcu mamy do czynienia z festiwalem, który stawia przede wszystkim na off, alternatywę i artyzm.

Suede. OFF Festival/ mat. promocyjne

Równolegle w namiocie Trójki swój didżejski popis dawała palestyńska artystka – SAMA’. Co grała? Grała po prostu dobre, klasyczne techno. Jak na rangę festiwalu, propozycja nieco zbyt oczywista. Twardą techno stopę momentami zastępowała lżejszymi tech-housowymi kawałkami. Nie zapominajmy, że była to końcówka trzeciego dnia festiwalu i wielu potrzebowało kojącego dźwiękowego masażu skroni.

Czternasta edycja OFFa przeszła do historii. Kolejna, która pokazała wielki szacunek organizatorów i publiczności wobec MUZYKI.

Off Festival
14. edycja OFF Festivalu, Dolina Trzech Stawów, Katowice 2019







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
7 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Marla
Marla
4 lat temu

Kapela Maliszów – najlepszy koncert edycji!
Nenah Cherry też mi się baaaardzo podobała.

Greg
4 lat temu

Ech niestety ze względów zdrowotnych nie mogłem być w tym roku… Nadrobię mam nadzieję za rok 🙂

lukluc
lukluc
4 lat temu

fajnie, że można poczytać o koncertach na których się nie było, ale szczerze, nie wyobrażam sobie jak można było odpuścić koncert Daughters, Black midi czy Electric WIzard!! OK, wszyscy Ci artyści wpisują się w tzw. „hałas”, ale mimo wszystko – chociaż jednego z nich trzeba było zobaczyć.
ale takie są festiwale… wybory to bardzo subiektywna kwestia. ja za to bardzo żałuję OM, Neneh Cherry i Lebanon…

mirco d.
mirco d.
4 lat temu

Przepraszam: kto jest autorem zdjęć do tej relacji? Gratuluję świetnego oka!Brawo.

Polecamy