Wpisz i kliknij enter

Nowości z Zoharum

Premierowy materiał serwują dwaj weterani sceny elektronicznej – Rapoon i Lagowski.

Rapoon „Hotel Bravo”

Niebawem minie trzydzieści lat, od kiedy Robin Storey rozpoczął solową działalność pod szyldem Rapoon. Wcześniej przez ponad dekadę współtworzył duet Zoviet France, który wykreował specyficzną wersję zaszumionego industrialu, mocno zainfekowaną plemiennym etno. Nie inaczej było w przypadku Rapoon: brytyjski muzyk sięgnął po ambient, ale również mocno podrasował go samplami zaczerpniętymi z world music. Do dzisiaj projekt firmuje ponad sześćdziesiąt albumów, z których zdecydowana większość trzyma bardzo wysoki poziom. Nie inaczej jest z tym najnowszym – „Hotel Bravo”.

I tym razem Rapoon stawia na ambient. W jego wersji to świetlista muzyka o fragmentarycznej konstrukcji, na którą składają się różnorodne dźwięki, zestawione na zasadzie surrealistycznego kolażu. Podstawą ośmiu nagrań z krążka jest dubowy puls, na którym Storey zestawia ze sobą brzmienia hinduskiego sitaru, jamajskiej melodiki, brzęczącej gitary i plemiennych bębnnów. Wszystko to zanurzone jest w eterycznej elektronice i ma postrzępione brzmienie, układając się w pastelowe przebłyski dźwiękowych wspomnień. A w finale albumu następuje całkowite wyciszenie, bo Brytyjczyk oddaje pole niemal wyłącznie nostalgicznemu piano. Piękna płyta.

Lagowski „Secret Of Numbers”

Ten angielski producent o swojsko brzmiącym nazwisku również zaczynał na post-punkowej scenie lat 80. Początkowo działał w duecie Nagamatzu, który dziś uznawany jest za klasyka minimal wave, potem współtworzył z Brianem Lustmordem ciężki EBM w projekcie Terror Against Terror, aż wreszcie zwrócił się w stronę kosmicznego dark ambientu. Efektem tego były jego najciekawsze płyty, firmowane szyldami SETI i Legion. Lagowski nie oparł się również modzie na klubową elektronikę, którą umieszczał na płytach podpisanych własnym nazwiskiem. Teraz dołącza do nich kolejna – „Secret Of Numbers”.

Podobnie, jak inni weterani post-punkowej elektroniki w rodzaju Erica Randoma czy Richarda H. Kirka, również i on hołduje specyficznemu brzmieniu techno z początku lat 90. Nie była to oczywiście tak ciężka i mroczna muzyka jak teraz. Nic więc dziwnego, że w dziesięciu nagraniach Lagowskiego z nowego krążka nie brak zarówno tanecznej rytmiki, jak i dosyć wyraźnej melodyki. Podobnie rzecz się ma z electro, bo i połamane rytmy bliskie są Brytyjczykowi. Jeśli do tego dodamy acidowe loopy i kosmiczne efekty, złoży się nam to na bardzo przyjemną do słuchania płytę, dedykowaną zmarłemu niedawno ojcu artysty.

Machinefabriek „Amalgaam”

Rutger Zuydervelt urodził się w 1978 roku – czyli w tym czasie, kiedy Storey i Lagowski już zaczynali swą muzyczną działalność. Należy więc do zupełnie innego pokolenia artystów. Kiedy zaczął publikować swoje pierwsze nagarnia, największą estymą w świecie elektroniki cieszyła się estetyka glitch. Nic więc dziwnego, że i jego specjalnością stały się komputerowe dekonstrukcje dźwięku. Nigdy one go jednak nie ograniczały, bo z powodzeniem zapuszczał się na terytorium zarówno ambientu, jak i noise’u czy free improvisation. Podobnie jest na jego ostatnim albumie – „Amalgaanm”.

Punktem wyjścia dla Zuydervelta były tutaj studyjne improwizacje z użyciem analogowego instrumentarium: zarówno syntezatorów, jak i gitar czy magnetofonów. Potem wszystko to zostało poddane dźwiękowej obróbce, w efekcie której powstała szorstka i brudna muzyka, skoncentrowana na modulowanych przestrach i dronowych zgrzytach. Tym razem nagrania artysty mają ziarnistą strukturę, którą na równych prawach tworzą zarówno „zagrane” brzmienia, jak i przypadkowe defekty i szumy. Można to uznać za ambient – ale na pewno nie w konwencjonalnym tego słowa znaczeniu.

Wszystkie informacje: www.zoharum.com







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy