Bez dostrzegalnego związku.
Ogłoszony w 2018 roku prorokiem/zbawcą/wspaniałym wizjonerem* (*-niepotrzebne skreślić) Daniel Lopatin, bardziej znany jako Oneohtrix Point Never, a wszystko za sprawą płyty „Age of”, która akurat mi do gustu nie przypadła. To samo mógłbym powiedzieć o najnowszym krążku Amerykanina, ale tym razem jest jeszcze gorzej. Zapowiadana w tytule „magia” nie objawia się na albumie. OPN tym razem poszedł dalej w stronę całkowitego chaosu i trudno mi uwierzyć, że ma nad tym jakąkolwiek kontrolę. Ten bezład postanowił upozorować na słuchanie radia w samochodzie.
Stąd spora obecność trzasków między utworami, które nie współgrają ze sobą, a wydaje się, że o kolejności ich pojawiania się na płycie decydował przypadek. Muzyk stracił też swój czar oddawania melancholii. W „Last But Never Alone” zmienił ją w nieznośną manierę, a „No Nightmares” chyba z niej kpi w sposób niezamierzony. Bez dostrzegalnego związku Lopatin wrzuca nagle utwory pokroju „Tales From The Trash Stratum” czy „Imago”. Jest to efekt mocnej dezorientacji albo nadmiernej wiary we własny geniusz.
Trudno też zgadnąć dlaczego porzucany zostaje rozmach w całkiem niezłym „Long Road Home”. Zupełnie jakby twórca musiał, desperacko może, udziwniać swoją muzykę, krzyżować plany melodii, ale nie po to, aby obrać zaskakujący kierunek albo uwypuklić nowy sens, ale żeby było po prostu „dziwnie”, żeby w sms`owych opiniach można było zawrzeć istotę tej muzyki. Zagraniczne portale skupiają się tropieniu doświadczeń artysty z młodości i wokół tego budują narrację, a mnie to wygląda na mocno dętą sprawę.
Najciekawszy w zestawie jest utwór „The Whether Channel” z gościnnym udziałem Nolanberollina. Prostota konstrukcji, skupiona natura dźwięków i dobrze dostrojona melodia sprawiają sporo frajdy. Na albumie pojawiają się również Caroline Polachek, The Weeknd oraz Arca, jednak nie są to nazbyt spektakularne występy. Nieprzejrzystość tych utworów, a może raczej ich skrawków, sprawia, że słuchanie „Magic Oneohtrix Point Never” jest zbędne i niepotrzebnie zajmuje czas. Więc jakby ktoś chciał zaoszczędzić kilka minut cennego czasu to może śmiało ominąć szerokim łukiem tę płytę.
ten album jest ok, jednak Garden of Delete to to nie jest. 6/10
Chyba sluchalismy innych plyt. Ja oceniam Magic jako ciekawa i przystepna… i (choc moze to nieodpowiednie miejsce)o lata swietlne od niektorych bardzo slabych rzeczy, jakie znalazlem w panskim narodowym zestawieniu.
Bardzo fajna płyta. Nieco przydługa ale lofi acid dream pop to fajny pomysł ?. Wiem że Szczęsny wolałby jakiś smęt folkowy na pianinko i „efemeryczne kaskady dźwięków”.
Okładka boli od samego patrzenia.