Dosyć surowa mantra.
Od debiutanckiego a zarazem jej ostatniego albumu minęło sporo, bo cała dekada.
Na nowym albumie nie znajdziemy już numerów nagranych wspólnie z chłopakami z Beaka>>. Mimo to, pozostał z Aniką krautrockowy nerw, całkiem sprawnie obudowany w nienachalną i przemyślaną elektronikę.
„Change” to zaśpiewana ze spokojem i dystansem niepokojąca opowieść o sposobie zapatrywanie się na nadchodzącą zmianę. Jest ona dla artystki związana bardziej z przyszłością aniżeli z teraźniejszością i to, że łączy się z nadzieją pozwala na zachowanie do samego końca optymizmu.
Nie mamy tutaj do czynienia z rozbudowaną narracją, a bardziej z zachowawczą poezją, opartą często na minimalizmie, piętrzących się powtórzeniach i niedopowiedzeniach.
Zapętlone, prawie że w nieskończoność, „I think we can change, I think we can change” to wręcz zaklęcie, kłamstwo, które powtórzone sto razy staje się w końcu prawdą. Bez krzyku, walenia pięścią w stół.
Zaaranżowana w ten sposób elegancka, monotonna melorecytacja brzmi z ust Aniki bardzo autentycznie i wiarygodnie. „Change” to cierpka, pozbawiona jakiekolwiek egzaltacji dawka rozmarzonej nocnej atmosfery. Jest w niej zarówno finezja jak i mechaniczność, powtarzalność i rytmiczna monochromatyczność.
Kawałkiem zasługującym na uwagę jest „Naysayer”. To niepokojący, surowy i dosadny industrialny miąższ całego albumu. Jest szorstki i w pewien sposób przeszywający. Podobną energię ma jeszcze „Freedom”. Rozedrganie i gęste skondensowanie rytmu to nić wiążąca te dwa momenty na płycie.
Zakończenie płyty w postaci utworu „Wait for something” to najmniej mroczny moment na płycie. Pozbawiony warstwy elektronicznej, oparty jest przede wszystkim na dźwiękach gitary i perkusji.
„Change” nie nokautuje, bardziej ostrzega aniżeli wzywa do broni, co łączy się bardzo wymownie zarówno z muzyką jak i sposobem śpiewania pani Anniki Henderson.
23.07.2021 | Invada