
(Mord)ercze techno.
Jeśliby przyjrzeć się uważniej najważniejszym wytwórniom wydającym techno w minionej dekadzie, to każda z nich miała nieco inny profil. Weźmy pierwsze z brzegu: Stroboscopic Artefacts skupiała się na eksperymentowaniu z ambientem i dubem, z kolei Perc Trax definiowała niemal punkowa postawa, owocująca zwartym i metalicznym brzmieniem. Wielu klubowiczów do tego zacnego grona na pewno zaliczyłaby też działającą w Rotterdamie firmę o wdzięcznej nazwie Mord. Czym wyróżnia się ona spośród innych tego typu tłoczni?
Wszystko wyjaśnia od razu jej nazwa. Zakładający ją w 2013 roku holenderski producent Bas Mooy zaczerpnął ją od polskiego słowa – „morderstwo”. I rzeczywiście wszystko, co jest związane z jego tłocznią jest spowite najczarniejszym mrokiem z możliwych. Na okładkach płyt Mord widać trupie czaszki, ludzkie szkielety, czarne kruki, a nawet płonące kościoły. Nie inaczej jest z muzyką: to mordercze techno podnoszące swą monotonię do rangi sztuki.
Choć wytwórnia Mooya przebiła się na klubowy rynek za pomocą młodych producentów, szybko znaleźli w niej bezpieczną przystań również weterani. Swoje wydawnictwa mają w barwach Mord tak znani twórcy, jak Oscar Mulero, Sleeparchive, Neil Landstrumm, a nawet The Advent. W połączeniu z płytami Stanislava Tolkacheva czy Ritzi Lee tworzą one mocny katalog, który dzisiaj liczy już ponad 80 pozycji. Jedną z najnowszych jest debiutancki album Quelzy.
Pod pseudonimem tym ukrywa się młody producent z Francji – Leo Naitaissa. Choć zadebiutował w 2017 roku, nabrał wiatru w skrzydła dopiero trzy lata później, kiedy przeniósł się do Berlina. Od tamtej pory wydał aż cztery EP-ki dla mniej znanych wytwórni w rodzaju niemieckiej KSR, portugalskiej Hayes czy francuskiej Palinoia. Ten energetyczny materiał spodobał się Mooyowi – stąd debiutancki album Quelzy ukazuje się w barwach Mordu.
Jedenaście nagrań z zestawu bucha ognistą energią. Każdy utwór oparty jest o galopujący rytm: tektoniczne bity i furkoczący bas. Francuski producent próbuje jednak rozbić wrażenie płynącej stąd monotonii za pomocą różnorodnych dźwięków. Przeważnie są to zimne pasaże rodem z IDM-u („Oliver”) lub industrialne zgrzyty („La Malsaine”), ale trafiają się też przetworzone głosy („The Free Speech”) czy laboratoryjne akordy o minimalowym sznycie („The Rush Hour”).
Wszystkie te dźwięki mają fragmentaryczny lub stłumiony ton. Dlatego w każdym utworze na pierwszym planie jest ten sam nieustępliwy i hipnotyczny bit. Nic więc dziwnego, że muzyka z „Les Malicieuses” ma jednoznacznie klubowe przeznaczenie. Kenneth Anger powiedział kiedyś: „Rock is good music for fuck”. Trudno powiedzieć czy niesławny reżyser zna techno – ma już w końcu swoje lata. Ale gdyby posłuchał płyty Qeulzy, na pewno zamieniłby „rock” na „techno”.
Mord 2022
