Przed odsłuchem upewnij się, że masz mocne nerwy.
Projekt Duma to światowy fenomen podziemia Afryki. Eksperymentalny projekt założony w Kenii pierwotnie był grindecorowym zespołem. Mocniej się nie da? Nic bardziej mylnego. Poszukiwania wykonawców poszły znacznie szerzej sięgając inspiracji bliskich IDM, glitch, noise, słowem wszystkiego co w elektronice odrzuca niewymagającego słuchacza.
Sięgając w fantazyjne porównania, kenijski projekt określiłbym jako wspólny jam chłopaków z Napalm Death, Merzbow i Fela Kutiego. W tym spirytystycznym chaosie całą jadkę rozpoczyna dźwięk bębnów („Angels and the Abysses”) , czym artyści nie pozwalają się nacieszyć zbyt długo bo już po chwili wciąga nas ponura fala harsh noise wall. Potem jest tylko coraz mocniej. Black metalowy scream(„Corners in Nihil”) rytualnie napędza syntezatorową sieczkę robiąc wytchnienie tylko miejscami tonującymi syntezatorami.
„Omni” z brutalnego noise’u przechodzi nagle w trapowy bit rozpraszany jękami i krzykami na kształt rytualnych modłów. Ten następnie tworzy syntetyczną imitację starych grindecorowych klasyków. „Lionsblood” to muzyka podświadomością kreująca obraz. Chaos, biegnący automat, krzyki i piski sprawiają, że odnoszę wrażenie jakbym właśnie zagubił się gdzieś w dżungli, uciekając przed czymś czego nie chcę widzieć. Powrót do korzeni metalowych dostrzeżemy także w „Uganda with Sam”. Synteza elektroniki z wyraźnie biegnącym growlem to coś dla fanów ekstremalnych zespołów pokroju The Body czy Silencer.
Im bliżej końca krążka, tym bardziej wysokie wrzaski zdają się schodzić na plan dalszy. „Pembe 666” rezygnuje z agresywnych wokali na rzecz powolnej recytacji obniżonym wokalem. Wszystko na tle automatu nadającego chorą prędkość bpm’ów i ambientowego tła. W „Sin Nature” brutalne wokale pełnią już jedynie formę przerażającego tła dla wysuniętej na pierwszy plan perkusji i plemiennych bębnień.
Koniec zgodnie z najczęstszym w wypadku takich albumów charakterem, zostawia bardziej stonowaną przestrzeń („The Echoes of the Beyond”). Atakujące growle zastępują podbijane przez perkusyjny automat syntezatory. Straszenie ogranicza się do niepokojąco skrzeczących półszeptów. Echo na synthach i mantrowy charakter perkusji sprawiają wrażenie próby odbudowy tego muzycznego tworu, dewastowanego poprzednio przez pozostałe kompozycje.
Duma to album trudny. Album, do którego bez indywidualnej autorefleksji słuchacz szybko może się zniechęcić. Tak podany zestaw krzyków i hałasów dla niektórych może być rodzajem mantry, dla innych ciekawym eksperymentem, dla jeszcze innych zwykłym muzycznym upośledzeniem. W końcu ilu słuchaczy, tyle opinii. W wypadku moich odczuć album jest niezwykle ciekawą formą oczyszczenia. Brutalną, wymagającą cierpliwości i momentami trudu, lecz finalnie zdecydowanie wartą odbycia muzyczną drogą.
Profil na BandCamp »Profil na BandCamp »
Profil na Facebooku »
Nyege Nyege Tapes 2021