Nagły spokój, wielki odlot.
Wielu artystów muzycznych decyduje się na skrajne zmiany stylistyczne. Wśród rekordzistów napewno mogłyby znaleźć się takie zespoły jak chociażby Ulver, który od surowego black metalu przez ambient, czy muzykę filmową finalnie osiadł gdzieś wokół synth popu i mocnych inspiracji Depeche Mode. Idąc dalej możemy przywołać przykład Johna Frusciante i podróży z odchyłów rockowych oraz alternatywnych po elektroniczne Trickfinger i sygnowane własnym nazwiskiem zabawy z brzmieniami lat osiemdziesiątych. I o ile w przypadku wyżej wymienionych wykonawców, którzy zawsze wykazywali dużą niechęć do zamykania się w ramach był to dosyć oczywisty i naturalny proces, o tyle Blood Incantation osadzony mocno w stylistyce death metalowej, szczególnie zaskoczył mnie tegorocznym wydaniem skupiającym się wokół ambientu.
Panowie ewidentnie zmęczeni blastami, podwójną stopą, ryczeniem i ciągłymi zmianami tempa wracają z zupełnie nową świeżą propozycją. Ortodoksyjni fani metalu z pewnością w kwestii najnowszego krążka zespołu będą podzieleni, jednak moim zdaniem taka odsłona, mimo że pomysłowością nie zaskakuje, zaznacza ważny i niezwykle dla ucha przyjemny etap rozwoju zespołu. Jest kosmicznie, niezwykle oszczędnie, ale zdecydowanie nie brakuje pomysłu. Dwie kompozycje podzielone na części to ukłon w kierunku klasyków takich jak Klaus Schulze, czy Brian Eno. Fascynacja kosmosem prezentowana w tekstach na poprzednich materiałach, paradoksalnie właśnie teraz osiągnęła maksimum na albumie w całości instrumentalnym.
Krążek to z pewnością definicja odpoczynku. W tym przypadku pokuszę się o stwierdzenie, że wyżej wspomniany odpoczynek doświadczany jest nie tylko z perspektywy słuchacza, ale również samym twórcom taki oddech od skomplikowanej, agresywnej stylistyki widocznie był potrzebny.
Century Media Records 2022
Profil na BandCamp »