Wpisz i kliknij enter

The Necks – Travel

Pochyl kark, pochłoń trans.

Wychodzi na to, że w tym roku australijskie trio The Necks obchodzi 36-lecie swego nieprzerwanego istnienia, i to w takim samym składzie, czyli Chris Abrahams (instrumenty klawiszowe), Tony Buck (perkusja, gitara elektryczna) i Lloyd Swanton (bas). Wszyscy trzej intensywnie działali na początku lat 80. w różnych grupach w Sydney, wśród nich Laughing Clowns, The Benders, The Catholics, Sparklers, Great White Noise, Women and Children First, Peril, L’Beato, Tango Bravo, Pardon Me Boys, Bernie McGann Trio czy Dynamic Hepnotics. Po tych wszystkich twórczych zawirowaniach przyszedł czas na powstanie The Necks. W 1989 roku ukazał się ich pierwszy album „Sex”, który dobitnie pokazał z czym/kim będziemy mieć do czynienia przez następne kilka dekad. Myślę tu o formie muzycznej, jaką przyjęli Australijczycy – nagrywanie długich, bardzo transowych kompozycji. Z czasem twórczość The Necks zaczęto przybliżać zarówno do Can i Fausta, jak i do amerykańskich minimalistów z okolic LaMonte Younga, Tony’ego Conrada i Philipa Glassa.

The Necks, fot. Camille Walsh

Każdy z członków The Necks ma też swoje poboczne projekty, na przykład Abrahams regularnie wydaje solowe albumy, więc można byłoby długo pisać o szerokim zasięgu działań (mają na koncie też ścieżki dźwiękowe). Zdecydowanie warto wspomnieć o koncertach tria, bo zawsze są absolutnie wyjątkowe i nie zdarzyło mi się być na słabym albo przeciętnym występie tria. Muzycy mają swoją koncertową rutynę polegającą na graniu dwóch improwizowanych setów przy użyciu tylko fortepianu, kontrabasu i perkusji. W studiu z kolei lubią czasem sięgnąć po inne instrumenty (chociażby organy, gitarę elektryczną) lub sample.

Niesamowite jest też to, że The Necks wypuszczają bardzo regularnie nowe wydawnictwa i nigdy nie są wypłukane z pomysłów. Na łamach Nowej Muzyki miałem okazję napisać o „Vertigo” (2015) i „Unfold” (2017). Poprzedni ich album nosi tytuł „Three” i pochodzi z 2020 roku.

Zatem, co przynosi „Travel”, dziewiętnasty studyjny longplay tria? Z grubsza koncepcja ta sama, czyli dostajemy jedno długie (np. ponad godzinne) lub dwa, trzy większych rozmiarów nagrania. I tak właśnie jest na „Travel”, który pomieścił cztery kompozycje, prawie 78 minut muzyki! To dźwiękowy dokument z codziennych praktyk muzyków, którzy postanowili rejestrować swoje każde dwudziestominutowe sesje. Według nich te cztery najlepsze trafiły właśnie na „Travel”. – „To naprawdę miłe wspólne zajęcie, które każdego dnia łączy nas w skupieniu, a z tego wynika piękna muzyka” – Lloyd Swanton.

Bez większych ceregieli zaczynają utworem „Signal”. I wystarczyło osiem pierwszych minut, żeby zostać na dobre oblepionym wspaniałą, mroczną, dźwiękową mazią. W tym przypadku sygnał popłynął w stronę Czarnego Lądu i chyba najbliżej Ethio-jazzu. Za każdym razem The Neck nagrywają muzykę do nieistniejących filmów – odsączonych z kinowego blichtru, statuetek i cekiniady.

Kolejne dwadzieścia minut z „Forming” jest już inne, równie głęboko uduchowione co „Signal”, ale zbudowane z innych akcentów i temp. Wiodącą linią jest tu fortepian Abrahamsa – rozkołysany, cholernie melancholijny, z pięknym frazowaniem. W tle organowe plamy, mięsisty bas Swantona oraz gęsta, etniczna rytmika Bucka (niczym odgłosy tunezyjskich tchektchekasów). Ten fortepian Abrahamsa jest bliski tej ciemniejszej stronie Keitha Jarretta. Do tego grona dołączyłbym jeszcze Nika Bärtscha. Jego ostatnia solowa płyta „Entendre” (2021) świetnie wpisuje się w poetykę The Necks. Pomimo skojarzeń styl Abrahamsa oddala się w swoim kierunku, lądując na własnej harmoniczno-improwizatorskiej orbicie.

„Imprinting” otwierają pociągnięcia smyczka Swantona po strunach kontrabasu i niemal po chwili dochodzi etnicznie upierzona perkusja Bucka, a także impresyjność organów (syntezatora?) Abrahamsa. Z każdą kolejną chwilą muzycy – jak to mają w zwyczaju – przemycają mikro zmiany, frazy, motywy, aż do wypuszczenia w przestrzeń pełnego dźwiękostanu. W tym fragmencie chyba najbardziej poszybowali w rejony improwizacji jazzowej, choć – jak wiemy – idiom jazzowy należy z dużą ostrożnością przykładać go tego, co robią Australijczycy. Dobrze kiedyś to określił Geoff Dyer, pisząc że „The Necks są czasami kategoryzowani jako trio jazzowe – co jest w porządku, o ile zostanie to natychmiast poprzedzone sprostowaniem, że to oni całkowicie zmienili ideę jazzowego tria”.

Na koniec tej podróży ponad osiemnastominutowy „Bloodstream” z organowym wstępem Abrahamsa (czuć tu transowość Terry’ego Rileya) i dronowym basem Swantona. Już po chwili – jak w kalejdoskopie – wszystko mieni się swoim blaskiem, a barwy i brzmienia pęcznieją. Dynamiczne tremolo werbla Bucka unosi napięcie, po czym rytm opada i nieoczekiwanie wraca z jeszcze większą amplitudą emocji.

Obłędna wrażliwość członków The Necks chwyta za gardło, wyrywa z rzeczywistości i trzyma w swoich objęciach do samego końca – zmuszając nas do przekopania własnego wnętrza i tego, co krąży wokół nas.

Northern Spy | luty 2023


Strona The Necks: www.thenecks.com

FB: www.facebook.com/TheNecksMusic

Strona Northern Spy: ww.northernspyrecords.com

FB: www.facebook.com/northernspyrecs







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy