Trzy dekady muzyki klubowej w pigułce.
Rotterdam ma dwie odmienne konotacje na elektronicznej scenie. Z jednej strony to kolebka rave’u w jego najbardziej ekstremalnej wersji – czyli opętańczego gabbera. Z drugiej z kolei kojarzy się nam ze sklepem i wytwórnią Clone, która skupiła wokół siebie wykonawców hołdujących klasycznym brzmieniom tanecznym z połowy lat 80.: italo-disco, chicagowskiemu house’owi i detroitowemu electro. Jakkolwiek nie brzmiało by to dziwnie, oba te nurty spotykają się do pewnego stopnia w twórczości pochodzącego z tegoż Rotterdamu młodego duetu Black Cadmium.
Pod nazwą tą ukrywa się dwóch czarnoskórych producentów o surinamskich korzeniach. Zadebiutowali na fonograficznym rynku w 2020 roku EP-ką dla cenionej wytwórni Josha Winka i Kinga Britta – Ovum. Potem ich nagrania przygarnęły mniej znane tłocznie, takie jak Naive, Vault Wax czy Transient Nature. Była to za każdym razem bardzo różnorodna muzyka, zawsze jednak mocno skoncentrowana na tanecznej rytmice. Nic w tym dziwnego: zanim Joginda Macnack i Mike Richards zaczęli tworzyć własne utwory, koncentrowali się na didżejowaniu.
Ten klubowy potencjał zachowuje również debiutancki album duetu. Zaczyna się od „Strings Of Love” – ciepłego breakbeatu podszytego acidowym loopem. Wątek ten kontynuuje „Stranded In Lisbon”, przenosząc nas jednak na teren łagodnego deep house’u z rhodesowym motywem w roli głównej. Atmosferę podkręca „Dream Computer”, wnosząc na płytę rave’ową energię, rozpisaną na efekty rodem z „Go” Moby’ego i „Dominatora” Human Resources. Bardziej szlachetne dźwięki docierają do nas wraz z „Dark Days, Bright Nights”, bo to oldskulowe electro w stylu Underground Resistance.
Chłopaki z Black Cadmium słuchają również bardziej piosenkowej muzyki. Efektem tego funkowa wycieczka w „Children Of The Future” z wokalizą w stylu Barry’ego White’a. W „Accelaratus” dostajemy piękne techno rodem z Detroit, rezonujące echem klasycznych dokonań Derricka Maya czy Carla Craiga. Potem przenosimy się do Frankfurtu początku lat 90. – gdyż „6th Gear” brzmi jak nieznane nagranie Thomasa P. Heckmanna. Całość wieńczy kolejny breakbeat – wymodelowany na modłę dawnych przebojów 808 State „In Your Absence”.
„Dream Computer” trwa zaledwie czterdzieści minut – ale emanuje tak pozytywną energią, że od razu zapomina się, iż właściwie nie ma na tej płycie niczego, czego byśmy już wcześniej nie słyszeli. To jakby ponad trzydzieści lat muzyki klubowej w pigułce. I choć duet z Rotterdamu skacze od stylu do stylu, wszystko to brzmi w miarę spójnie. Nagrania te łączy bowiem euforyczna atmosfera, melodyjny sznyt i organiczne brzmienie. Słucha się więc tego z dużą przyjemnością – i wszystkie te utwory sprawdzą się na parkiecie bez zarzutu.
GLXY 2023