Wpisz i kliknij enter

Berlin Atonal 2023 – Relacja z weekendu otwarcia

Berlin Atonal to już inny festiwal niż w latach 2014 – 2017. Dziś bliżej mu do tak eklektycznych wydarzeń, jak Unsound czy CTM.

Kiedy w połowie minionej dekady Berlin Atonal osiągnął szczyt popularności, serwis Resident Advisor zarzucił organizatorom, że w line-upie festiwalu nie ma prawie żadnych kobiet. I faktycznie: mocne i mroczne brzmienia prezentowane na scenach Kraftwerk Halle tworzone były głównie przez mężczyzn. Od tamtej pory minęło jednak prawie dziesięć lat – i dziś Berlin Atonal jest już niemal zupełnie innym festiwalem. Pokazał to pierwszy weekend jego trwania.

Występy na głównej scenie zainaugurowała Laurel Halo z muzyką ze swego nowego albumu „Atlas”. O ile amerykańska producentka nigdy nie sprawdzała się jak twórczyni techno, tak ambientowa formuła, wypełniona jazzowymi i neo-klasycznymi dźwiękami, okazała się dla niej wręcz wymarzona. Halo zaprezentowała się przy fortepianie, mając u boku Leilę Bordreuil, grającą na wiolonczeli i zebrała gromkie brawa.

Jeszcze bardziej sielska muzyka wypełniła koncert Cateriny Barbieri z projektem Space Africa. Brytyjski duet tworzył zamglone tło dla eterycznych wokaliz i akustycznych brzmień, serwowanych przez włoską artystkę. Znalazło się więc tu miejsce zarówno na burialową elektronikę, jak i folkowe zaśpiewy czy gitarowe akordy. Było to bardzo przyjazne dla ucha, choć trzeba przyznać, że to Barbieri zdominowała ten występ.

Sobotni wieczór rozpoczęła Loraine James, prezentując materiał z płyty „Gentle Confrontation”, która niebawem ma się ukazać nakładem Hyperdub. Kraftwerk Halle wypełniły typowo angielskie dźwięki z kręgu bass music, łączące echa twórczości zarówno Goldiego, jak i Massive Attack czy Trickiego. Generalnie koncert zdominowały ciepłe i organiczne brzmienia, raz leniwe i senne, kiedy indziej – buchające połamaną rytmiką.

Nkisi zapamiętaliśmy z dynamicznego występu na Atonalu w 2019 roku. Tym razem rytmika hard techno okazała się dla artystki jedynie pretekstem do stworzenia bardziej abstrakcyjnej muzyki z pogranicza ambientu i industrialu, w której było miejsce zarówno na zgrzytliwe efekty, jak i przetworzone wokalizy. Prezentację projektu „Treshold Of Awakening” na scenie Kraftwerk Halle wsparł występ tancerza – i było to pomysłowym uzupełnieniem rozbrzmiewającej muzyki.

Równie mocne granie zaprezentowała Venus Ex Machina. Na „Lemurian Tones” składały się różne estetyki – od glitchowego IDM-u, przez wyrywne techno, po mechaniczne electro. Wszystko to zanurzone było w ambientowym sosie i wsparte niekonwencjonalnymi wokalizami, emanując świeżą energią i wyrazistym brzmieniem. Szkoda tylko, że występ producentki trwał tak krótko – tylko pół godziny.

Kobiety były również głównymi bohaterkami performansu „Etudé For Church” Florentiny Holzinger. Pod sufitem Kraftwerk Halle zawisł wielki dzwon otoczony nagimi modelkami, które wydobywały z niego potężne dźwięki, uzupełnione niepokojącą elektroniką. Artystka nawoływała w ten sposób do symbolicznego przebudzenia – ale do czego, na to pytanie musiał sobie odpowiedzieć każdy z widzów sam.

Czy było coś podczas tego otwarcia Atonalu dla tych, którzy uczestniczyli w festiwalu w minionej dekadzie? Całe szczęście tak. To przede wszystkim fenomenalny występ Sandwell District. Trzech producentów stojących za tym legendarnym szyldem porwało tłum w Kraftwerk Halle do ekstatycznego tańca w rytm minimalowego techno o post-punkowym sznycie. Silent Servant, Function i Regis potwierdzili tym samym, że ich muzyka ma ponadczasowy charakter i sprawdza się równie świetnie dziś, co prawie piętnaście lat temu.

Regis zaprezentował się podczas tegorocznej edycji festiwalu również jako wokalista – za sprawą zespołu Eros, tworzonego przezeń z gitarzystą My Disco Liamem Andrewsem i niemieckim dźwiękowcem Borisem Wilsdorfem. Krótki występ formacji, prezentujący materiał z jej debiutanckiej płyty, pokazał iż jest ona spadkobierczynią dokonań takich legend, jak Suicide, Joy Division czy Einsturzende Neubauten.

Mocarną muzykę zaprezentował też Aho Ssan z wizualizacjami Sevi Iko Domochevskiego. Industrialne przestery spotykały się w niej z dubstepowymi basami i glitchowymi defektami, tworząc cyberpunkowy spektakl zatytułowany „Rhizomes”. Mógł się on podobać zarówno wielbicielom Autechre, jak i Roly’ego Portera czy Tima Heckera.

Po występie Aasthmy obiecywano sobie melodyjne techno – tymczasem Peder Mannerfeld i Par Grindvik wystroili się w ortalionowe „sztormiaki” i niczym niegdyś The KLF zagrali mocno chilloutowy set, uzupełniany wokalizami i grą na skrzypcach w wykonaniu Sary Parkman. Publiczność odniosła się do tej prezentacji z rezerwą, być może dlatego, iż szwedzki projekt momentami aż nazbyt ocierał się o popową przystępność.

Mieliśmy na tegorocznym Atonalu również polskiego reprezentanta – Wacław Zimpel zagrał wraz z Shackletonem i wokalistą Siddhartą Belmannu w ramach projektu „The Cell Of Dreams”, na który składała się hipnotyczna elektronika spod znaku Coila, uzupełniona rozwibrowanym klarnetem i mantrowymi śpiewami. Koncert przyjęto w Berlinie wręcz entuzjastycznie – choć trwał on trochę za długo i pod koniec już nudził.

Momentami ciekawsze rzeczy działy się na dolnej scenie (co ciekawe: w głównej hali były tym razem aż dwie sceny) festiwalu – wszak wystąpili tam Rrose i Sigha z nowymi programami, zagrał zespół cenionej perkusistki Valentiny Magaletti Holy Tongue oraz duet The Fear Ratio, tworzony przez Marka Brooma i Jamesa Ruskina. W Tresorze, Globusie i Ohmie z kolei królowe jednoznacznie taneczne bity – i był to choćby świetny set Traxxa i Rona Morelliego, wiodący przez klasyczne nagrania z kręgu chicagowskiego house’u.

Pierwszy weekend Atonalu przyciągnął sporą publiczność. Nie był już to jednak ten monolityczny tłum ubrany na czarno z lat 2014-2017. Berliński festiwal wykracza dzisiaj bowiem zdecydowanie poza industrialne brzmienia oraz post-punkową estetykę – i nie ma w tym nic dziwnego, bo eksperymentalna (ale i taneczna) elektronika ciągle ewoluuje, zmienia się i rozwija. Bliżej więc teraz Atonalowi bardziej niż kiedykolwiek do takich wydarzeń jak Unsound czy CTM, które mają bardziej eklektyczne niż monolityczne oblicza. Ciągle jednak warto wziąć udział w tym festiwalu. Przed nami jeszcze jego drugi weekend – i kilkadziesiąt intrygujących występów.

Fot. Helge Mundt







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy