Potrzebny ciężar.
Pierwsze takty „Prologo” – utworu otwierającego krążek „The Head As Form’d In The Crier’s Choir” – sprawiły, że poczułem się jak w miejscu, w którym powinienem być, ale nie byłem już od dłuższego czasu. Ołowiane tony opadające na barki sprawiły niezwykłe uczucie potrzebnego ciężaru. Ciężaru, który tłumi wszystko co wokół. Ciężaru, który słodko przygniata rozgrzane nerwy, blokuje je, nie pozwala na dalsze kontrolowanie reszty ciała, aż w końcu z wolna pojawia się uczucie ulgi. Tej ulgi z tych najbardziej wyczekanych. Tego momentu czystego szczęścia. Tak działa na mnie tylko Sarah Davachi.
Jest to o tyle dziwne dla mnie samego, że przecież powinienem sięgnąć do słoika z cynizmem i pisać, że oto kolejna płyta z muzyką organową zamienioną w drony. I pewnie można tak mówić z grubsza o każdej płycie Davachi. Równie dobrze mogę zastosować opis o niezwykłej intymności jej muzyki, co również przypasować można do każdej poprzedniej płyty. Nie jest więc łatwo pisać o tej muzyce i sięgać po nieistniejący obiektywizm, gdyż przy takich utworach człowiek stoi sam na sam z masywem muzycznym, a często nawet sam ze sobą. I jest to absolutnie efekt geniuszu kompozytorki.
No, ale czas spojrzeć nieco chłodniej na album. Przede wszystkim muzyka stała się mniej surowa. Słyszę to już w „Possente Spirto”, który z minimalistycznego wstępu przechodzi w dron, a ten idzie w muzykę silnie czerpiącą z barokowego mroku. Muzyka klasyczna zawsze towarzyszyła Davachi w pracy. Tutaj scala się z melodią z początku utworu. Tworzy aurę posępną, a skrzypce dodają potrzebnego wyważenia. Właściwie w każdym momencie płyty czuć silne uczucie artystki do muzyki. Utwory zostały znakomicie zaplanowane. Niech zaświadczy o tym pauza w „The Crier`s Choir” hamująca dynamikę organów i wprowadzająca ich grę, ale w wersji powściągliwej. Rezultatem jest muzyka kontemplacyjna, której mogę oddawać się bez reszty.
Album trwa ponad dziewięćdziesiąt minut, ale Kanadyjka zadbała, żeby muzyka posiadała nieprzewidywalność. Zwrócę uwagę na rolę puzonów w „Res Sub Rosa”. Wprowadzają ze sobą ciepło, ale i zagęszczają harmonię. Pomagają im klarnety basowe wiedzione przez instynkt muzyków. Pomimo podbudowy w postaci muzyki klasycznej oraz micie o Orfeuszu i Eurydyce album nie jest przeintelektualizowany. Prowadzony jest ręką pewną, subtelną, kładącą nacisk na faktury. O tempie nie ma co wiele pisać, wystarczy włączyć sobie czuły i ambientowy utwór „Constants”, żeby wiedzieć o nim wszystko, co potrzeba.
Najwięcej uwagi zwróci zapewne „Trio For A Ground”. I zapewne słusznie. Czuć powiew spraw ostatecznych. Głos chóru stanie w kontrze do skrzypiec. Nieuchronność nieszczęścia wiszącego od pierwszych sekund będzie wypełniać każdą następną minutę. Aż wszystko w finale ulegnie atomizacji. Ostatni „Night Horns” zostanie zapewne już tylko dla najwierniejszych słuchaczy i to nie tylko z powodu, że trwa prawie dwadzieścia trzy minuty. Zostajemy sam na sam z artystką i jej sztuką. Na jej warunkach, z jej wrażliwością, a także z jej pięknem. Proszę nawet nie szukać bezstronności w moim tekście. Całkowicie mnie ta muzyka pochłania i z zupełną ufnością się jej poddaję.
Two Sisters | 2024
Bandcamp: https://sarahdavachi.bandcamp.com/album/the-head-as-form-d-in-the-crier-s-choir
FB: https://www.facebook.com/sarahdavachimusic