Perkusyjne modulacje.
W minionej dekadzie Włochy stały się potęgą na klubowej scenie. Do głosu doszło bowiem młode pokolenie producentów techno, którzy w wizyjny sposób zaczęli eksperymentować z tym gatunkiem. Efekty tego procesu okazały się znakomite, by wspomnieć tu o twórczości Lucy’ego czy Donato Dozziego. Nie zabrakło jednak na tej scenie i twórców zorientowanych bardziej na taneczną funkcjonalność swych produkcji. Byli to choćby Dino Sabatini, Marco Shuttle czy Giorgio Gigli. Przy okazji tej erupcji młodej muzyki, powrócili ze świeżą muzyką weterani – choćby Marco Passarani czy Max Durante.
W tym gronie znalazł się również pochodzący z Neapolu Francesco Terranova. Jako didżej debiutował już w połowie lat 90., grając na imprezach kolektywu Open Mindz. Dzięki temu miał okazję wystąpić u boku swych mistrzów – Jeffa Millsa, Richiego Hawtina czy Laurenta Garniera. Pierwsze własne nagrania zaczął publikować dopiero w połowie minionej dekady. Aż pięć swych EP-ek umieścił w cyfrowym katalogu brytyjskiej wytwórni ePM. Teraz wracają one do nas, uzupełnione czterema premierowymi utworami, składając się na debiutancki album włoskiego twórcy – „Iron & Sea”.
Wielki pożytek z tego zestawu będą mieli przede wszystkim didżeje. Muzyka neapolitańczyka ma bowiem zdecydowanie klubowy sznyt. Nie ma tu miejsca na żadne eksperymenty. To typowo perkusyjne techno, którego głównym elementem (poza bitem oczywiście) są rytmiczne akordy, splatane w hipnotyczne loopy. Terranova potrafi jednak tę muzykę modelować na różne sposoby. Stąd mamy tu kliniczny minimal („Madama”), tresorowe hard techno z lat 90. („Baraka”) czy betonowe killery rodem z Basic Chanel („Meridian”).
Włoski producent zbogaca swą muzykę w pomysłowy sposób. Raz sięga po dubowe efekty i zredukowany bit („Tunafish”), a kiedy indziej – po industrialne perkusjonalia („Magnetica”) czy EBM-owe akordy o basowym tonie („Terra 1”). Najczęściej słychać jednak w tej muzyce brzmienia wypracowane przez Jeffa Millsa i jego ekipę z wytwórni Axis. Tak dzieje się w końcówce zestawu – w tym w „Levotus”, przypominającym efektem dzwonów pamiętne nagranie „The Bells” detroitowego twórcy sprzed trzech dekad. Cóż: wszak to w tej dekadzie Terranova wchodził na klubową scenę.
Długi to zestaw i podczas słuchania za jednym podejściem może trochę znużyć. TyWbardziej, że włoskiemu producentowi zdarzają się słabsze momenty („Kerio” czy „Sidermec”). Nic w tym dziwnego – wszak to kolekcja EP-ek. Ich adresatem byli i są didżeje, co oznacza że z „Iron & Sea” będzie się korzystać głównie na wyrywki. I dobrze: w mniejszych dawkach nagrania Terranovy wypadają o wiele lepiej: uderzają mocną energią, wciągają hipnotycznym bitem i oplatają perkusyjnymi loopami. Formuła albumu sprawia przy tym, że jeśli komuś spodobają się dwa czy trzy utwory, zawsze może sięgnąć po więcej.
ePM Music 2024