Wpisz i kliknij enter

Recoil – Liquid


Alan Wilder założył Recoil jeszcze w latach 80. Nagrywanie pod tym szyldem pozwoliło mu realizować wizje, dla których nie było miejsca w macierzystej grupie, kierowanej żelazną ręką przez Martina Gore’a. Kiedy po latach narastających nieporozumień drogi Wildera i Depeche Mode ostatecznie się rozeszły, muzyk mógł w pełni oddać się swojemu, do tej pory pobocznemu, projektowi. Niewielu potrafi opuścić komercyjny piedestał i z powodzeniem rzucić się na głębokie wody ambitnych i zdecydowanie mniej przystępnych dźwięków. Wilderowi udała się ta trudna sztuka.
Koncept „Liquid”, czwartej i jak dotąd ostatniej płyty w ramach Recoil, narodził się w głowie artysty, gdy ten był naocznym świadkiem katastrofy lotniczej. Wojskowy samolot rozbił się zaledwie kilka metrów przed samochodem artysty, pochłaniając życie pilota. Zszokowany Wilder zaczął się zastanawiać, co działo się w głowie człowieka, który wie że od śmierci dzielą go sekundy. Tragizm tej niecodziennej sytuacji znalazł swe odbicie w kompozycjach; wszystkie spowite są przytłaczającym mrokiem. Ich podstawą jest powoli sączący się rytm i spiętrzone syntezatorowe frazy, ale niemniej ważny element stanowią ponure melodeklamacje zaproszonych wykonawców, wśród których przeważa płeć piękna: Diamanda Galas, Nicole Blackman, Rosa M.Torres i Samantha Coerbell. Oprócz pań pojawia się też wiekowy (istnieje nieprzerwanie od 60 lat!) chórek The Golden Gate Jubilee Quartet. Zaśpiewany przez staruszków niepokojący „Jezebel” po prostu zwala z nóg. Zestawienie nowoczesnej muzyki z wokalem przywołującym na myśl murzyńskie przyśpiewki sprzed półwiecza dało piorunujący efekt, który zakrawa na elektro-gospel z piekła rodem. Zresztą na „Liquid” prawie każdy kawałek przesiąknięty jest diabłem w różnych postaciach: chorym seksem, patologiczną przemocą, palącą odrazą i panicznym strachem. Taki „Breath Control” to niemal opowiadanie pornograficzne z gatunku niezdrowo perwersyjnych (w finale słychać nawet ciężki oddech Nicole Blackman, którą Wilder namówił do biegania w kółko po sali nagraniowej). Powalający „Want” i zimny jak fjordy „Chrome” to z kolei hymny nienawiści skierowane do mężczyzn, gdzie pełne jadu i pogardy słowa (znów panna Blackman) zostały okraszone elektryzującymi, minorowymi podkładami, przy których najmroczniejsze dokonania TV On The Radio brzmią jak motyw przewodni z „Dobranocki”. Najbardziej wartościowa muzyka najczęściej rodzi się z egzystencjalnego bólu, a muzyczny świat Wildera jest nim wypełniony po brzegi.
Prawdopodobnie narażę się depeszowym ortodoksom, ale w moich oczach „Liquid” jest przedsięwzięciem o wiele bardziej interesującym, a już nieporównywalnie ambitniejszym niż cokolwiek, co w ciągu ostatnich 10 lat wyszło spod rąk dawnych kolegów Wildera. Ta rewelacyjna fuzja trip-hopu z brzmieniami industrialnymi, wzbogacona o wielkomiejską poezję XXI wieku, robi na mnie większe wrażenie niż coraz bardziej poprawne i przyjazne stacjom radiowym osiągnięcia Depeche Mode. Recoil to połączenie „żywego” grania i wyrafinowanej elektroniki na najwyższym poziomie. Tylko dlaczego na nową płytę czekamy już prawie siedem lat?
2000







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
JuBa
JuBa
17 lat temu

Właściwie to dobrze się stało że Wilder zostawił za sobą depecheepizod. Najwyraźniej pozwoliło mu to na dojrzałe dokonania pod szyldem Recoil. Dźwięki eksplorujące mroczne zakamarki duszy. Przerażające,mogłyby być dobrym soundtrackiem o ile już nie są…

alternativ4
alternativ4
17 lat temu

Dobrze, że wreszcie pojawiła się recenzja najlepszego IMO albumu Recoil .

Co do ostatniego akapitu – też uważam, że solowe dokoniania Wildera są lepsze, bogatsze (więc można ich słuchać dłużej)

Polecamy