Ponieważ Helmut Josef Geier kończy w tym roku 47 lat, miał okazję przeżyć na własnej skórze kilka muzycznych rewolucji – od eksplozji disco i punka, przed rozkwit Neue Deutsche Welle, po narodziny house`u i techno. Nic dziwnego, że dziś podsumowuje wszystkie nabyte wcześniej doświadczenia. Efektem tego jest dzieło jego życia – monumentalny album „Teufelswerk”, podzielony na dwie płyty – „Night” i „Day”.
Pierwsza z nich przynosi zestaw ośmiu klubowych killerów. Hell zawiera w nich całą swą wiedzę o muzyce do tańca. I każdy z utworów jest małym arcydziełem reprezentowanego gatunku. Zaczyna się od ukłonu w stronę lat 80. – „U Can Dance” to epickie disco zaśpiewane przez gwiazdę tamtych czasów, Bryana Ferry`ego. Zestawiając mocny bit z sążnistymi partiami klawiszy i wyrazistymi wokalami, Hell czerpie inspirację z europejskiej odmiany gatunku, przede wszystkim z późnych nagrań duetu DAF, głównie z mało znanego, opublikowanego w 1986 roku krążka „1st Step To Heaven”.
Rozpoczynający się od charakterystycznego głosu robota „Electronic Germany” to oczywisty hołd bawarskiego producenta dla grupy Kraftwerk – pod jego palcami zyskuje on formę oldskulowego techno, niesionego zbasowanymi akordami klawiszy, wspartymi na zapamiętanym z nagrań Inner City podkładzie rytmicznym.
Kolejny gość na płycie – P.Diddy – sprawia, że trafiamy do Chicago. „The DJ” z wokalnym udziałem amerykańskiego rapera, to surowy house podszyty mruczącym basem, w którym kontrapunktem do wulgarnej nawijki staje się finezyjna wariacja syntezatorowa w stylu fusion.
Zrealizowany wspólnie z Mijkiem van Dijkiem i znany już z „Compilation 11” utwór „The Disaster”, przywołuje czytelne wspomnienie nagrania „Der Klang Der Familie” projektu 3Phase – w ten sposób Hell odtwarza euforyczną atmosferę narodzin mody na techno w dopiero co zjednoczonym Berlinie na początku lat 90.
W „Bodyfarm” szefa Gigolo wspiera kolejny przyjaciel – Anthony Rother. Ich wspólne nagranie, wydane wcześniej na singlu przez Datapunk, zostało zainspirowane ekspresyjnymi fotografiami Taryn Simon. To wokoderowe techno o ciężkim brzmieniu, w które wpleciona jest niekonwencjonalna wstawka: odrealniona melodia wygrywana na syntezatorze imitującym… akordeon.
A potem znów wracamy do Chicago – „Hellracer” eksploduje toksycznym loopem o acidowym brzmieniu, który co chwila rozrywają krótkie wejścia sonicznych akordów w stylu pierwszych nagrań X-101. Ten trop wiedzie do Detroit – w klimacie nagrań mistrzów tamtejszego techno utrzymany jest „Wonderland”, najbardziej organiczne i ilustracyjne nagranie z płyty, nasycone klawiszowymi smyczkami rodem z kompozycji Model 500 czy Carla Craiga.
Na zakończenie „Night” dostajemy znów wspomnienie energetycznego techno z początku lat 90. Didżejski hymn „Friday, Saturday, Sunday” rozbrzmiewa wyjącą syreną (charakterystyczny efekt dla muzyki klubowej z tamtych lat), wpisaną w metaliczne cmoknięcia i osadzoną na mocnym podkładzie rytmicznym.
Materiał zamieszczony na drugim krążku z zestawu – „Day” – to według słów Hella, jego własna wersja „muzyki kosmicznej”. W jej stworzeniu pomogło bawarskiemu producentowi trzech współpracowników – Peter Kruder oraz multiinstrumentaliści Christian Prommer i Roberto Di Gioia.
Początek jest łatwy do rozszyfrowania: z blaszanych hałasów wyłania się syntezatorowe arpeggio, niosące popiskującą melodię o klawesynowym brzmieniu. W ten sposób „Germania” przeradza się w trybut Hella dla klasycznej berlińskiej elektroniki w stylu Tangerine Dream.
Kolejne nagranie – „The Angst” – ma bardziej rozbudowany charakter. Dzieląc się na dwie części, początkowo przynosi wspomnienie prog-rockowych suit Pink Floyd (akustyczne gitary, organy Hammonda, eteryczne kobiece wokalizy, odgłosy otoczenia), by potem, łapiąc hipnotyczny puls, ustąpić miejsca kraut-rockowym impresjom spod znaku Can (pre-industrialne zgrzyty i psychodeliczne klawisze).
W „Cart Blanche” Hell daje upust swej fascynacji muzyką ilustracyjną. Nagranie, wpisujące zapożyczone z „Gwiezdnych wojen” dziwaczne głosy kosmicznych istot w orkiestrowe smyczki, robi wrażenie miniaturowego soundtracku do wyimaginowanego filmu science-fiction.
Kontrapunktem dla tych klasycznych brzmień jest „Nightclubbing” – to jakby zremiksowany na modłę kosmicznego techno przemysłowy industrial Einsturzende Neubauten: metaliczne perkusjonalia podrasowane schodzącym basem i miarowymi uderzeniami głębokiego bitu. Idąc tym śladem trafiamy na brzmienia EBM – zbasowane syntezatory, wpisane w orkiestrową aranżację „Action (Interlude)”, wiodą do rozwibrowanego deep techno o przestrzennym sznycie („Hell`s Kitchen”).
Całość kończy się psychodeliczna wersją „Silver Machine” z repertuaru space-rockowego Hawkwind. Piosenka, wykastrowana z gitarowych riffów, rozpływa się w rozmarzonych partiach klawiszy, znikając w finale w odgłosach powoli nadchodzącej burzy.
Właściwie każdy album Hella był wydarzeniem – od debiutanckiego „Geteert & Gefedert” z 1994 roku, po opublikowany dekadę później „N.Y. Muscle”. Tak samo będzie z „Teifelswerk”. Hell jest ikoną klubowej kultury – i wszystkie jego płyty potwierdzają, że jak najbardziej zasłużenie.
www.myspace.com/djhell
Gigolo 2009

New Musical Express napisał w recenzji: “It is not just the best thing that Helmut Geier has ever done, but one of the greatest dance music albums ever made.”
bardzo lubie „u can dance” 🙂