W najsłynniejszej wytwórni prezentującej muzykę klasyczną – Deutsche Grammophon – istnieje seria Recomposed. W niej nietuzinkowi artyści biorą na swój współczesny warsztat koncerty, symfonie, utwory muzyków klasycznych, i próbują wycisnąć coś na modłę współczesności, bądź wcisnąć coś autorskiego.
Niezwykle karkołomne to zadanie – można się wyłożyć, jak Matthew Herbert gdy zaproszony został do zrekomponowania X symfonii Gustawa Mahlera. Można, jak Max Richter, stworzyć coś jeszcze piękniejszego, na bazie czegoś od dawna pięknego.
Jaką siłę oddziaływania mają „Cztery Pory Roku” Vivaldiego przypominać nie trzeba – uratowane od dzwonków w telefonach komórkowych, doczekały się wersji artysty z XXI wieku. Ani nie zrywającej z klasyczną wersją, ani nie pogwałconej nadmierną ingerencją w genialne struktury.
Właśnie one – kanoniczne struktury muzyki klasycznej – za sprawą kompozytorskiego zmysłu Maxa zostały zrekomponowane. Nic nie tracą, a zawierają jakby więcej tła i popisów indywidualności. Podskórnie czuć zacięcie soundtrackowe – przesłuchajcie z zamkniętymi oczami wejście 1 części „Wiosny”. Jak tkliwe i liryczne jest, dzięki przebogatemu instrumentarium. Przesłuchajcie z otwartymi oczami trzecią część „Lata”, aby poczuć gęsią skórkę przy nowym, migotliwy tonie, jednego z najbardziej rozpoznawalnych utworów klasycznych wszech czasów.
http://www.youtube.com/watch?v=Q0DSnxHYu9Y
Richter jednak nie chciał być nowym Vivaldim. Nie ma tu charakterystycznych elementów jego twórczości znanej chociażby z „24 Postcards In Full Colour” czy „The Blue Notebooks”. Nie ma ani ambientowych rewolucji, ani deformacji barokowego dziedzictwa. I wcale nie oznacza że jest gorzej. Bo Richter wybrał on rolę skromnego krawca, zawiadowcy kameralnej orkiestry która zmierzyła się z Vivaldim – powycinał, powstawiał i poprzestawiał elementy „Czterech Pór Roku” tak, iż to ponadczasowe dzieło, jest ponadczasowo teraźniejsze, unikając banału, przesady czy świętokradztwa. Piękno się nie starzeje, i nie jest to pusty slogan z reklam kosmetyków oszukujących czas i zmarszczki.
A efekt? Błyskawicznie, od pierwszych dźwięków łapie za serce, gardło i głowę. Szczególnie wstęp i pierwsze utwory są bardzo wzniosłe. I jak w nazwie, splatają się z tym, co mamy za oknem. To mistrzowskie przypomnienie Vivaldiego, jest zarazem swoistym reflektorem w mrok, który oświetlił opuszczoną muzykę klasyczną, z której tyle przyjemności i fascynacji może płynąć…
Jak dla mnie płyta jest rewelacyjna… długo słuchałem 4 pór roku granych przez nigela kennedy’ego, zupełnie równoważnie zakochałem się w obskurnym minimalizmie soundtracków max’a richtera… to połączenie dla mnie było strzałem w 10! Jeżeli ktoś się boi zmian niech zamieszka na pustyni (bo to nie jest płyta dla kogoś kto nie lubi muzyki współczesnej – ot cały problem).
szczerze słabe na przemian z dobrym – ale – BRAK TOTALNIE błysku tego co jest w niesmiertelnych 4porach Vivaldiego oryginału. Momenty na siłę uwspółcześnione, zmiany rytmiczne, akcentowanie, NIE, zdecydowanie NIE.!!! 2 czy 3 częsci w miarę ciekawie na nowo „odkryte” – tak jakby 4 pory roku zginęły:)…. reszta NIE
zupełnie zepsute…..ale co – ci co tego nie rozumieją napiszą – że super że świetne!!! bo strach skrytykować bardzo skąd inąd dobrego skrzypka. tak to już jest !
a tak tania reklama ze słabym pomysłem. usilnie coś wciśnięte, tylko te kilka częsci jakoś to ratuje.
„tania reklama ze słabym pomysłem” – tak się niestety dzieje, że w naszej polskiej kulturze, artystów traktujemy jak businessmanów którzy nic, tylko kombinują jak coś dobrze sprzedać – tak jakby nie mogli czegoś po prostu stworzyć 🙂 Ale to chyba jest efekt wszędobylskiej amerykanizacji…
b, dobre!
To moja płyta roku 2012.
wiecej takich odkryc!!! zabójcze…. :):)
Muzyka klasyczna to kicz. Wolno – szybko / cicho – glosno. Przewidywalne do bolu.
Panu,dziekujemy
Muzyka klasyczna to kicz. Wolno – szybko / cicho – glosno. Przewidywalne do bolu.
chyba za dużo nie słyszałeś, skoro tak piszesz.
Świetne to jest! Dzięki!