Wpisz i kliknij enter

Off Festival 2016 – relacja

Tegoroczna edycja katowickiego OFF Festivalu, pomimo odwołania kilku dużych nazwisk, znów okazała się dostarczyć wielu ekscytujących dźwiękowych doznań. Sprawdźcie naszą relację z tych trzech sierpniowych dni.

Franek Ploch i Bartek Woynicz spisali dla Was swoje opinie o tegorocznego edycji festiwalu.

Za nami chyba najbardziej pechowa edycja OFF Festivalu. Nie dość, że pogoda w tym roku nie rozpieszczała uczestników, to w Katowicach nie zagrało kilku zapowiadanych artystów, w tym aż 3 headlinerów z oficjalnego plakatu. O absencji The Kills i GZA dowiedzieliśmy się jeszcze przed festiwalem, Zomby poinformował, że nie przyjedzie na 2h przed udaniem się do samolotu, podobnie Wiley, który miał zastąpić gwiazdę Wu-Tang Clanu. Największym jednak ciosem dla słuchaczy było z pewnością wyjawienie ok. godziny 18 trzeciego dnia festiwalu, że nie zagra wyczekiwana Anohni, która pomimo, że doleciała do Katowic, nie pokonała dolegliwości zdrowotnych. Organizatorzy wprowadzili w związku z tym możliwość zwrotu biletów do godz. 20.30 dla osób już przebywających na terenie OFF-a. Niewiele brakowało też by na festiwal nie dojechał Thundercat, który finalnie zagrał w miejsce lidera Anthony and The Johnsons.

Całe to zamieszanie z odwoływaniem i przesuwaniem godzin koncertów w ostatniej chwili, spowodowało nie lada problem z informowaniem o tym uczestników. Przecież nie każdy co chwilę zagląda do telefonu (nie każdy też go w ogóle ma lub nie każdy ma w nim dostęp do internetu) zwłaszcza w miejscu gdzie chce się oddać muzyce. Mi nie zdarzyło się też przybyć pod scenę przed danym koncertem by mieć szansę zobaczyć news na nieużywanym telebimie. Z pewnością ten element informacyjny warto by w przyszłości poprawić (może mniejsze ekrany przy stoiskach z płytami i gastronomią?).

Pierwszego dnia spore wrażenie zrobił Willis Earl Beal, czyli reprezentant nowego podejścia do soulu, a precyzyjniej jego mrocznej wersji. Występ Amerykanina mógłby wypaść dość groteskowo, gdyż jeszcze w świetle dnia, sam jak palec na dużej scenie śpiewał w czarnej masce do lecącego z telefonu podkładu zakazując publiczności klaskania. Mógłby gdyby nie jego głos łączący niemal operowe skale z dziedzictwem czarnoskórego śpiewu. Tak czy inaczej owa niemal godzinna propozycja stawała się z czasem lekko nużąca i zdecydowanie mocniej zadziałałaby w ciemnym klubie lub choćby namiocie.

Również jeszcze za dnia na nowej scenie T-Mobile Electronic Beats powstałej w miejcu dotychczasowej Sceny Leśnej zaprezentował się mocno wyczekiwany projekt Masecki/ Sienkiewicz. Ten live-act sprawiał wrażenie mocno improwizowanego, co zawsze jest wartością samą w sobie, ale w tym wypadku dawało to różny efekt. Nie było tu równych proporcji, bo mocne techno uderzenia obijały i zagłuszały subtelniejsze fragmenty kreowane przez genialnego pianistę (ponoć nie zadziałał mu 1 z 2 klawiszy). W tym występie brakowało całościowo klimatu i chemii pomiędzy twórcami, choć oczywiście były fragmenty jednoznacznie bardzo dobre, gdy obaj muzycy znajdowali wspólny język i groove. Mam nadzieję, że odsłona fonograficzna tego projektu przyniesie więcej satysfakcji.

willis-01-1350x900

Brodka, którą w nowej odsłonie można było już zobaczyć chociażby na poznańskim Spring Breaku to wręcz nowa jakość na polskiej scenie jeżeli chodzi o podejście do muzycznego przedstawienia. Jej koncert to głęboko przemyślana stylizacja przede wszystkim wizualna. Z tyłu sceny powiewało ogromne płótno z okiem, przed nim stały organy, a kilkunastu muzyków było przyodzianych w kreacje rodem z pokazu mody kościelnej z „Rzymu” Felliniego. Materiał z nowej płyty zabrzmiał bardzo dojrzale i jest ewidentnym rewersem tanecznej „Grandy” czy epki „LAX”, co nie znaczy oczywiście, że zabrakło w setliście punkowej nieomal wersji utworu tytułowego ze wspomnianego albumu. Brodka zyskała zresztą dodatkowy szacunek wchodząc podczas grania na stołek i rzeczone organy, co w jej stroju wymagało wręcz akrobatycznych zdolności. Zespół wykonał też cover kawałka „Taurobolium” autorstwa grającego tuż po artystce z Beskidu Devendry Banharta, choć ten ponoć był w tym samym czasie w ubikacji…

Podczas swojego koncertu, który odbył się niedługo po wypowiedzi artystycznej Brodki kilkukrotnie przywoływał jej nazwisko – do wspólnego występu tej dwójki jednak nie doszło – a szkoda… Sam songwriter z Teksasu, zagrał wspólnie z zespołem 15 numerów, głównie z płyty „Mala”, ale już po pierwszym kawałku pozwolił sobie sprowokowany przez publiczność na spontaniczne wykonanie „Saturday Night” z tegorocznego krążka. Podczas występu słychać było pewne niedociągnięcia czy wręcz fałsze, ale w przypadku tego artysty daje to raczej efekt rozczulenia, niż niezadowolenia. Trzeba przyznać, że delikatność, zwiewność i wyciszenie w sposobie prezentowania materiału było tu wręcz niespotykane.

Wielu zwłaszcza młodych uczestników OFF-a liczyło na występ szwedzkiego rapera Yung Leana.   Przyznam, że pomimo chęci nie mogę zrozumieć fenomenu tego artysty. Na scenie dużo dymu, w głośnikach półplayback, przeszywający Auto-Tune i pędzace cykacze. Na drugim biegunie stał set projektu Weatherall B2B Roman Flügel, który dość standardowym, ale silnym elektronicznym uderzeniem podbił scenę Electronic Beats.

the-master-musicians-01-1350x900

Wielką niewiadomą całego OFF-a miał byś występ na Scenie Eksperymentalnej marokańskiego kolektywu The Master Musicians Of Jajouka. Wiadomo było, że zespół tworzą doświadczeni muzycy ludowi, niektórzy nawet bardzo doświadczeni, zagadką było jak odnajdą się w warunkach festiwalowych? Odnaleźli sie wspaniale, lider formacji mówił między muzykowaniem, że są takimi samymi ludźmi jak słuchacze, noszą takie same ciuchy, z tym że grają rock’n’rolla sprzed 4000 lat! Faktycznie, pasją z jaką wygrywali transowe rytmy wraz z hipnotycznymi melodiami generowanymi za pomocą lokalnych instrumentów możnaby obdzielić resztę tegorocznych wykonawców. Całemu koncertowi przyglądali się z boku sceny Kuba Ziołek i Wacław Zimpel, którzy wystąpili na tej samej scenie przed muzykami z Maroka – to jedna z największych wartości  OFF-a, że artyści wprost ze sceny mogą biec pod scenę szukając kolejnych inspiracji.

Jednym z najbardziej wyrazistych momentów pierwszego dnia festiwalu był koncert gwiazd grindcore’u, czyli Napalm Death. Myślę, że wielu ludzi przyszło pod namiot Sceny Trójki z czystej ciekawości, bo nawet jeśli nie słuchali nigdy podobnego gatunku to nazwę tej legendy kojarzyć powinni. Lider formacji Mark „Barney” Greenway zdawał sobie sprawę z tej sytuacji i podkreślał, że dla kapeli to również ciekawa sytuacja występować dla nie do końca zorientowanej w temacie publiczności. Przygotowali pod tę okoliczność przegląd przez całą (trwającą już 35 lat) twórczość zespołu wraz ze słynnym coverem „Nazi Punks Fuck Off” z repertuaru Dead Kennedys.

napalm-02-1350x900

Na sam koniec stery przejęli spece od elektronicznych podróży. Na scenie Electronic Beats imprezę rozkręcił coraz lepiej rozpoznawalny (grał już na TNM i Audioriver) Dj Koze. Nie wiem czy zgodnie z niepisaną tradycją zagrał swój remix „Bad Kingdom” Moderata, ale do momentu mojego wyjścia tłum bawił się wspaniale. W tym samym czasie na Scenę Eksperymentalną wkroczył Travis Machinedrum Stewart. Współtwórca duetu Sepalcure pięknie rozpędzał swój set szpikując go glitchami czy jungle’owymi breakami – spora jak na tę porę publiczoność mogła być zadowolona.

Zdecydowanym numerem jeden pierwszego dnia imprezy był w zasadzie performance Sleaford Mods. Totalnie zaskakujące połączenie surowości Sex Pistols z charyzmą The Streets. Podczas gdy Jason Williamson wyrzucał z siebie tysiące słów, w silnie energetycznej ekspresji tworząc przy tym mgiełkę ze śliny jego kompan Andrew Fearn z rozbrajającą szczerością po prostu stał koło niego z ręką w kieszeni i włączał jedynie play w laptopie przy każdym kolejnym numerze. Oryginalność zarówno prezencji scenicznej jak i topornej electro-punkowej muzyki oraz przesiąknietej angielskością nawijki przysporzyła temu duetowi wielu fanów.

Poza odwołanymi koncertami, nieodżałowanym brakiem tak charakterystycznych dla OFFa festiwalowych książeczek i w końcu niezależną od organizatorów kapryśną pogodą nie najlepiej wypadło też nagłośnienie niektórych koncertów. Mowa tu przede wszystkim o słabej słyszalności partii wokalnych na sporej części występów, która często nie pozwalała tłumowi w pełni zrozumieć i odpowiednio zareagować na słowa rzucane ze sceny. Najgorzej pod tym względem wypadała zadaszona Scena Trójki. W zasadzie jednym z niewielu przyzwoicie brzmiących koncertów w tym namiocie był sobotni występ Silesian Blues Bandu – SBB. Zespół w oryginalnym składzie: Józef Skrzek, Apostolis Anthimos i Jerzy Piotrowski przywołał ducha śląskiego bluesa, w całości prezentując swój kultowy studyjny debiut „Nowy horyzont” z 1975 roku.

Wcześniej podwójnie cieszyć mogli się fani afrykańskiej egzotyki. Najpierw na egipskim trio Islam Chipsy, które zaprezentowało się tej nocy po raz drugi, gdy na jaw wyszła informacja o absencji mającego zastąpić GZA’e Wileya. Następnie na fantastycznym show Ghańczyka Ata Kaka, z którym w Katowicach zameldował się całkiem pokaźny zespół radosnych czarnoskórych muzyków. Rok po reedycji nagranej przed dwudziestu laty kasety „Obaa Sima” wreszcie i w Polsce usłyszeliśmy jej osobliwe dźwięki na żywo. Miarowy afro-house potrzebował zaledwie chwilę, by rozruszać rozentuzjazmowany tłum zgromadzony w namiocie Eksperymentalnym. Trzeba przyznać, że ekspresyjne zachowanie frontmena na scenie i jego bezbłędna interakcja z tłumem dały odczuć powiew prawdziwego ducha Afryki.

ata-kak-01-1350x900

Największy tłum zgromadził się tego wieczoru na koncercie kultowego islandzkiego projektu Gus Gus. Tym razem, w mocno okrojonym dwuosobowym składzie – z producentem Birgirem Þórarinssonem za stołem i charyzmatycznym Daníelem Ágústem na wokalu – artyści z Rejkyaviku zaprezentowali w zasadzie wyłącznie utwory z dwóch ostatnich płyt: „Mexico” oraz „Arabian Horse”. Mogliśmy też usłyszeć nową produkcję Islandczyków utrzymaną w bardzo podobnym do brzmienia wspomnianych krążków stylu.

Zaraz po nich, w niebieskim namiocie Trójki rozbrzmiały przenikliwe, szarpane riffy i porywiste rytmy krakowskiej Mgły. Zamaskowana formacja miażdżąc obecnych ścianą ciemnego dźwięku, udowodniła swoją wysoką pozycję na polskiej scenie metalowej. Potwierdziła się tym samym przedfestiwalowa zapowiedź mówiąca, że „zagrają w nocy, bo do nocy należą.” (Bartek Woynicz)

Drugi dzień solidną dawką detroit techno zamknął ojciec gatunku, współtwórca wielkiej trójki z Belleville – Derrick May. Nie dane mi było niestety obejrzeć rozgrywającego się w tym samym czasie, a podobno równie elektryzującego show koreańskiego Jambinai.

Najciekawszy artystycznie okazał się ostatni dzień festiwalu. W końcu sprzyjać zaczęła pogoda, a wśród offowej różnorodności, wreszcie zobaczyliśmy serię naprawdę klasowych występów. I bynajmniej, to nie wypromowani przez organizatorów headlinerzy cieszyli ucho najbardziej. Najpierw, na scenie Electronic Beats zabłysnęło brytyjskie taneczno-j-popowe trio Kero Kero Bonito. Kolorowo ubrana Sarah Midori Perry we wdzięcznych podskokach wykrzykiwała angielskie i japońskie wersy „Intro Bonito” do cukierkowych podkładów z okolic pc music dyktowanych przez równie wczuwających się w muzykę Gusa Lobbana (Kane West) i Jamiego Bulleda.

kero-kero-02-1350x900

Po Londyńczykach na tej samej scenie mogliśmy usłyszeć ponad godzinę breaków i drum and bassowych rytmów w wykonaniu Piotra Zabrodzkiego, Macia Morettiego i udzielającego się na perkusji Janka Młynarskiego, a więc 67,5 Minut Projekt. Jeśli chodzi o rodzimą scenę, to jednak na Scenie Trójki rozegrał się najcudowniejszy spektakl wieczoru. Na deskach niebieskiego namiotu swoje unikalne przedstawienie dał reaktywowany dwa lata temu pięcioosobowy zespół Księżyc. Lira korbowa, akordeon, klarnet, skrzypce i dwa żeńskie głosy wygrywały inspirowane pogańską ludowością, oniryczne melodie albumów „Księżyc” i „Rabbit Eclipse”. Pięknym dźwiękom instrumentów towarzyszyły odtwarzane przez Hanaja dźwięki natury, a także wydobywane już na żywo świsty, gwizdy i odgłosy lanej wody. Było co najmniej magicznie…

Zdecydowanie zawiódł Daniel Avery, którego nużący set, w zasadzie poza efektownym otwarciem seta Naive Reception i zamknięciem go tytułową partią z Drone Logic, polegał na graniu ubogiego i monotonnego rytmu 4/4. Nieco ciekawiej wypadł przy Brytyjczyku ostatni artysta niedzielnej rozpiski – Rødhåd. Jednak i tutaj brakowało oryginalności – nie sposób było odnaleźć w rytmicznej kawalkadzie wytaczanej przez Niemca elementów, którymi występ odróżniłby się od seta innego przedstawiciela berlińskiej sceny techno.

Zgodnie z oczekiwaniami zagrał natomiast Powell. Współzałożyciel Diagonala postawiwszy obok laptopa swojego charakterystycznego powellowego ludzika, przez godzinę rozkręcał szalony spektakl, w którym połamane rytmy eksperymentalnego techno, industrialu i ebm doskonale przesiąkiwały nawiązaniami do post-punku, ciekawie współgrając z kolorowymi barwami migającymi dookoła sceny. Niebanalnej taneczności dźwięków Powella nie odejmowały nawet dość siermiężne przejścia między utworami w postaci przerw i gwałtownych przeskoków. Warto przypomnieć, że niebawem ukaże się trzecie już wydawnictwo Brytyjczyka zrealizowane dla XL Recordings, a jednocześnie jego pierwszy długogrający album – Sport. Jeśli jego producencka taktyka pozostanie bez zmian, usłyszymy kolejną porcję muzyki, której nie da się przypisać do żadnego gatunku, a która, jak można się było przekonać, na żywo robi jeszcze większe wrażenie, niż w domowym odsłuchu.

Dziesięć minut po 23, na Scenie Eksperymentalnej zameldował się ubrany w cekinową tunikę i awiatory, jak zwykle rozluźniony i wygadany, William Basinski. Serdecznie witając zgromadzonych, już na początku wyraził swoją radość, ze swojej obecności w Katowicach, nazywając nawet nasz kraj swoją ojczyzną. Co ciekawe, podobnym entuzjazmem związanym z Polską podzielił się pod koniec seta Olafur Arnalds – współtwórca grającego równolegle na scenie Electronic Beats duetu Kiasmos.

kiasmos-02-1350x900

Islandczyk tłumaczył tańczącym, że nie do końca doszedł do zdrowia po niedawnym wypadku, a mimo to uparcie, a koniec końców i skutecznie przekonywał swojego lekarza, by ten pozwolił mu zagrać w Katowicach. To właśnie z powodu odwołania występów Kiasmos na Ibizie, do ostatniej chwili krążyły plotki o kolejnym potencjalnym ubytku w lineupie.

Wracając jednak do koncertu Basinskiego – była to właściwie jedna pętla –  tło do sennego transu, czy też medytacji, której po jakimś czasie zaczęła się oddawać siedząca publiczność. Zgodnie z zapowiedzią Amerykanin zaprezentował premierowo autorski hołd dla zmarłego na początku roku Davida Bowiego. Niepozorny materiał „A Shadow in Time / For David Robert Jones” okazał się być doskonale oczyszczającym seansem przed ostatnimi wrażeniami wieczoru. A do wrażeń tych należał, obok techno Rødhåda, klimatyczny występ Jankowiaka/1988 i Piernikowskiego, czyli prawdziwą perłę polskiego hip hopu – Syny. Dochodzę powoli do wniosku, że dźwięki „Orientu” znudzić się nie mogą. A już na pewno nie, gdy słyszane na żywo, kiedy bogactwo lołfajowych bitów i melodii doskonale uzupełniane jest przez mroczną oprawę i gęsty zapach rozpalonych kadzidełek.

Tegoroczna edycja OFF Festivalu organizatorom śnić się będzie po nocach. Fanom The Kills, czy Anohni kojarzyć z ogromnym rozczarowaniem. Ci z kolei natomiast, którzy do żadnej z obu tych grup nie należą, dopiszą ją zapewne do listy tych udanych, a Dolinę Trzech Stawów opuszczali w poniedziałek z szerokim uśmiechem na twarzy i uczuciem muzycznego spełnienia. (Franek Ploch)

Zdjęcia i filmy: materiały prasowe festiwalu

 

 







Jest nas ponad 16 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
mala
mala
8 lat temu

a co z Goat, Liima, Orlando Julius & the Heliocentrics czy Pantha du Prince? przecież to były świetne koncerty!!!

Franz
Franz
8 lat temu

Jambinai zostało przesunięte w sobotę na godz. 22:00 na główną scenę, równolegle z SBB. IMHO, najlepszy występ tego OFF-a…

lech
lech
8 lat temu

” ogromne płutno z okiem”
płótno!

Cat
Cat
8 lat temu

Interesująca publikacja dla nieobecnych na Off-ie pod względem muzycznych obserwacji Relacja pozwala poczuć namiastkę festiwalowego klimatu.

Polecamy