Go, Hiyama, go!
Miłe zaskoczenie – japoński producent znany dotychczas z „siarczystego techno” (copyright by Paweł G.), wydawanego m.in. w barwach wytwórni HueHelix, Stroboscopic Artefacts, Perc Trax i Audio Assault, chwilowo porzucił klubowe brzmienia na rzecz sound designu, nagrań terenowych oraz instrumentów w postaci fortepianu i wibrafonu. Efektem „I Am Goodbye” – jego trzeci duży album i pierwszy dla włoskiej oficyny Parachute Records.
Czterdziestodwuminutowa całość jest trudna do zaszufladkowania i przy tym pasjonująca niczym partia gry w go. Otwierający płytę „Embrace” przywołuje drugą falę muzyki zwanej niefortunnie IDM-em – tę z początków wieku, reprezentowaną choćby przez Deru i Clarka (który zresztą wydał swój nowy album tego samego dnia, co Hiyama). Czyli: dostojna partia klawiszy, stukająco-trzaskająca rytmika, masywne synthy i elektroniczne wtręty.
Tokijczyk nie przywiązuje się jednak zbyt długo do jednej formy i na dodatek bywa przewrotny. Tak jak w kawałku zatytułowanym dla zmyłki „CLUBCLUBCLUB”, gdzie atakuje industrialnym łomotem na modłę formacji Throbbing Gristle, a potem dryfuje w strony, które upodobali sobie Arca i Ash Koosha. Ale już „Rhythmic” ma tytuł jak najbardziej trafny, bo tutaj przez pięć minut rzeczywiście króluje rytm. To utwór najbliższy techno w tym zestawie.
A przecież są tu jeszcze subtelne fortepianowe kompozycje w duchu Erika Satie („Ink”), rzeczy z pogranicza ambientu, muzyki improwizowanej i elektroakustycznej („Pad”, „Piano”), rytmiczne samplowanie oddechu pod podniosły podkład („Breath”), eksperymenty w stylu ELpH vs. Coil („Female”) i brzmienia, których nie powstydziłby się Apparat przed sukcesem Moderata („BPMTOKYO”). Wszystko to eleganckie, tylko trochę wtórne.
Parachute Records | 2017