Minimal Nation – Reaktywacja.
W ostatnich latach amerykański producent dał się przede wszystkim poznać jako niestrudzony ewangelizator – oczywiście w rytm euforycznego disco i house’u, realizowanego pod szyldem Floorplan. W kontekście jego trwającej niemal już trzydzieści lat kariery, była to jednak w jakimś sensie działalność poboczna. Od czasów rozstania z Underground Resistance i solowego debiutu na początku lat 90., tworzył on bowiem przede wszystkim pod własnym imieniem i nazwiskiem różne odmiany detroitowego techno.
Niezwykle ważnym wydawnictwem w dyskografii Roberta Hooda był wydany w 1994 roku zestaw pod wszystko mówiącym tytułem „Minimal Nation”. Osiem nagrań, opublikowanych nakładem wytwórni Axis, prowadzonej przez Jeffa Millsa, wyznaczyło w niemal wręcz perfekcyjny sposób kanon klinicznego techno, które po odarciu z niepotrzebnych ozdobników, działało jak bomba rzucona na taneczny parkiet. Potem Amerykanin penetrował różne odmiany gatunku, a po wielu latach dziś znów wraca do tego rodzaju grania.
Znajdujemy je na jego nowym albumie – a pierwszym, zrealizowanym dla holenderskiej wytwórni Dekmantel. I tym razem nie jest to bogaty zestaw. Dziewięć nagrań z „Paradygm Shift” to wypisz-wymaluj współczesna wersja tego, co zapamiętaliśmy z „Minimal Nation”. Mamy tu więc mocne bity techno, od czasu do czasu podrasowane jedynie na house’ową modłę („I Am” i „Pneuma”), które niosą oszczędnie dozowane loopy, splecione z rozwibrowanych akordów metalicznych klawiszy („Idea”).
Hood nie byłby sobą, gdyby jednak i tej muzyki, o wręcz laboratoryjnej precyzji i sterylnym brzmieniu, nie ozdobił choć delikatnym elementem melodii. Stąd w „Nephesh” niespodziewanie rozbrzmiewa funkowa gitara, sprowadzona do postaci mieniącego się loopu, a we wspomnianym „Pneuma” partia klawiszy ma zaskakująco chwytliwy ton. Bardziej rozbudowany charakter zyskał jedynie finałowy „Lockers”, przynosząc upragniony oddech po tej hipnotycznej galopadzie.
Robert Hood jest mistrzem takiego grania – i potwierdza tę opinię swym najnowszym wydawnictwem. Znajdujący się na nim materiał sprawdzi się głównie w klubach, bo ze względu na radykalnie wręcz minimalistyczne podejście do dźwięku, w domowych warunkach może on nie zrobić odpowiedniego wrażenia. W Polsce usłyszmy pewnie jego fragmenty podczas festiwalu Audioriver – i na pewno będzie to tak porywający występ jak ten sprzed trzech lat na Unsoundzie. Bo na żywo czarnoskóry producent nie ma sobie równych.
Dekmantel 2017
Hood to firma jednak dla mnie nie przebija Internal Empire
Jak na możliwości Hooda to ten album uważam za przeciętny. Zrobiłem sobie ostatnio HOODmaraton i ta płytka wypadła najsłabiej. Fakt wszystko jest dopracowane, mocny i bardzo dopracowany beat wali po uszach ale jakoś zabrakło mi jakiś ciekawszych brzmień.