Wpisz i kliknij enter

Sevdaliza – ISON

Pochodząca z Iranu, a na stale mieszkająca w Holandii, wokalistka Sevdaliza (właśc. Sevda Alizadeh) niedawno wydała debiutancki album zatytułowany „ISON”. Nazwa nawiązuje do komety jednopojawieniowej C/2012 S1 (ISON), należącej do tzw. komet muskających Słońce tj. takich, które zbliżają się do niego na bardzo bliskie odległości. Zazwyczaj tylko ten jeden raz, bo na skutek tych zbliżeń najczęściej dochodzi do ich rozpadu (C/2012 S1 (ISON) rozpadła się 28 listopada 2013 r.).

Wiem, myślicie sobie po co ja właściwie o tym piszę. Szczerze, to istotne z dwóch powodów. Po pierwsze, sama Sevdaliza przyznała w jednym z wywiadów, że ta nazwa przyszła do niej podczas snu i pasowała do rodzaju ekstremalnych emocji, jakie odczuwała w czasie pracy nad płytą, która była jej największym wyzwaniem, a w pewnym momencie stała się nawet większa od niej samej. Po drugie, choć zaznaczam, że to moje osobiste wrażenie, słuchanie tej płyty wywołało u mnie poczucie, że – w jakiś niewytłumaczalny logicznie sposób – muzyka Sevdalizy to właśnie kometa, która zbliża się do słuchacza tak blisko, że może on wręcz poczuć jakby to wszystko działo się na żywo. Jakby Sevdaliza śpiewała mu do ucha, przy akompaniamencie instrumentów oddalonych w kątach, grających samodzielnie, bez jakiegokolwiek udziału osób trzecich.

Pominę szczegółowe opisywanie konkretnych utworów. „ISON” jest melodyjnym, sensualnym opowiadaniem. Nie widzę sensu by rozbijać je na rozdziały. Oczywiście mam swoje ulubione fragmenty (bezsprzecznie „Bluecid”, gdzie słychać nawet irańskie korzenie Sevdalizy, czy „The Language of Limbo”), ale uważam, że płytę należy opisać jako całość. Tym bardziej, że Sevdaliza dzieli się nią w taki właśnie sposób:

Zmysłowość głosu Sevdalizy obezwładnia. Jest niczym rzadki instrument, choć nie przejmuje nim całej muzycznej przestrzeni. Wręcz przeciwnie, kiedy śpiewa jest na pierwszym planie, ale doskonale wie jak tę zmysłowość dozować. Zadbała by na całej płycie było także wystarczająco dużo miejsca dla innych dźwięków, perfekcyjnie dopasowanych do opisywanych emocji. Wyodrębniła pole dla pianina, skrzypiec, sampli i rozciągniętych elektronicznych fraz. Jest też moment kiedy mruczy towarzysząc głównej perkusji. To potwierdza moje początkowe stwierdzenie, że „ISON” to sensualny eksperyment.

Jeśli jeszcze nie poczuliście oczywistego napięcia to dodam tylko, że całość tekstów stanowią namiętne wyznania, w których Sevdaliza wyraża szarpaninę bólu, tęsknoty, pragnienia i miłości, znaną raczej tym, których spotkało odrzucenie. Nie myślcie jednak, że „ISON” to jakaś sesja terapeutyczna dla takich przypadków. Przeciwnie, trzeba mieć w sobie dużo wrażliwości, a jednocześnie być emocjonalnie wyważonym, żeby tę płytę zrozumieć, przeżyć, uspokoić się nią. Bo finalnie takie ma działanie (co dobrze podsumowuje zamykający ją bonusowy „Angel”). Ta muzyka daje naturalną ulgę. I dużo siły.

Zmysłowe śpiewanie o miłości, które jest teraz znakiem rozpoznawczym Sevdalizy, było dla mnie zaskoczeniem. Obserwuję ją od dawna i pamiętam (choć wolałabym zapomnieć) jej utwór „Backseat Love” z 2014 r. Potem, w 2015 r. wypuściła m.in. „That Other Girl” (z EP „The Suspended Kid”). Co ciekawe, nad teledyskiem do tego utworu pracowała z pochodzącym z Polski duetem Pussykrew, na stałe rezydującym w Szanghaju (link do oficjalnej strony Pussykrew). „That Other Girl” dosłownie rzucało mną po ścianach. Doskonała muzyczna produkcja. Ale chciałam czegoś jeszcze.

W końcu zobaczyłam Sevdalizę na żywo – podczas zeszłorocznego Red Bull Music Weekender Academy Warsaw. Odmienność mojego ówczesnego stanu emocjonalnego sprawiła, że była to milcząca obserwacja z dystansu. Tak czasem bywa. Kilka dni po tym koncercie zobaczyłam z kolei film krótkometrażowy z Sevdalizą w roli głównej – „The Formula” (przypatrzcie się dobrze rejestracji auta, poszczególnym krajobrazom i zerknijcie kto zajmował się produkcją filmu – vide: szczegóły w opisie pod linkiem). Znów mnie zaskoczyła. Wciąż jednak chciałam czegoś więcej, mimo że nie wiedziałam czego.

Tym czymś jest „ISON”. Stylistycznie to płyta doskonała – spójna klimatycznie, nieprzesadna w natężeniu głosu Sevdalizy, stonowana jeśli chodzi o elektronikę, z wypieszczonymi sekcjami instrumentalnymi. Przede wszystkim, nietrywialna w mówieniu o miłości i pożądaniu. A to się naprawdę rzadko zdarza. Szczególnie gdy ma trafić do słuchacza, któremu łatwiej odbierać emocje z dźwięku niż ze słów. Sevdaliza potrafi to przełamać, podejść bliżej do takich istot.

„ISON” odzwierciedla też powoływane wyżej słowa Sevdalizy, o tym jak bardzo zaangażowała się w tworzenie tej płyty. Mnie się wydaje, że wręcz włożyła w nią całą siebie i wszystko to, co do tej pory było najlepsze w jej pracach. To oczywiście daje piorunujący efekt, choć z drugiej strony to też bardzo odważne, bo przecież mówimy o długogrającym debiucie. Oby Sevdaliza utrzymała ten wysoki poziom w przyszłości. Polecam, „ISON” to płyta rewelacyjna. Nic dodać, nic ująć. Tylko słuchać.

2017 | Twisted Elegance

Oficjalna strona »
Profil na Facebooku »
Słuchaj na Soundcloud »






Jest nas ponad 16 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
5 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Babs
Babs
6 lat temu

MAGIA!
Jak dla mnie połączenie Portishead + Lamb i troche FKYtwigs.
Niesamowita perkusja, elektroniczne brzmienia i jej głos tworzą doskonała całość.
W dzisiejszych czasach to wielki rarytas. Jeszcze raz MAGIA!!!

Ania Pietrzak
Ania Pietrzak
7 lat temu

Cieszę się, że przypadła do gustu 🙂 Z muzyką już tak mam, że jak o niej mówię/piszę to tak jak czuję, bez „woalowania” tematu. Pozdrawiam!

adamashnova
adamashnova
7 lat temu

Zaaaasłuchuję się liryczne cacko… Recenzja bez dystansu budząca emocje i efektywna hahaha zachęcająca mnie przynajmniej… dzięki 🙂

adamashnova
adamashnova
7 lat temu

Aniu… dziękuję♪

Polecamy

Ron Wright & Neil Webb

„Burning Pool” to soundtrack do filmu o Sheffield w wykonaniu dwóch weteranów tamtejszej sceny elektronicznej.