Wpisz i kliknij enter

The Chemical Brothers – No Geography

Wszystkie znane chwyty.

W pisaniu recenzji najnowszego krążka The Chemical Brothers najłatwiejszą rzeczą jest pomijanie dłuższego wprowadzenia oraz opisywania kim są członkowie zespołu, jakie są dokonania i ważne płyty lub utwory. Dość powiedzieć, że w latach dziewięćdziesiątych nasprzedawali tyle płyt i byli grani dosłownie wszędzie i przez wszystkich, że każdy musiał się natknąć na nich i wyrobić sobie opinię na ich temat. Osobiście należę do zwolenników zespołu, ale raczej ich starszych dokonań i z nieukrywaną ochotą wracam do pierwszych trzech płyt. Zrobili wokół siebie spore zamieszanie i zapuszczali się na tereny związane nie tylko z muzyką elektroniczną. Tom Rowlands i Ed Simons wypracowali własną formułę i trzymają się jej konsekwentnie.

Tak samo jest na wydanym w tym roku „No Geography”. Przede wszystkim jest tu mniej popowych wycieczek niż na poprzednich albumach. Dodatkowo zredukowana została liczba gości do dwojga: norweskiej piosenkarki Aurory i japońskiego rapera Nene. Zespół wrócił do brzmień z początku kariery. Ze swojej torby wyjęli wszystkie znane chwyty i próbują stworzyć z nich nową jakość. Z pewnością początek można zaliczyć do udanych. „Eve of Destruction” od razu bombarduje szaleńczą rytmiką i zapewne idealnie odegra swoja rolę jako parkietowy pewniak. Pulsujący bas, rozpływające się wokale, wolniejsza środkowa partia i kilka wybuchowych wstawek stanowią o klasie braci.

Turbodoładowanie płynnie przechodzi na jeszcze lepszy „Bango”. Ten utwór naprawdę błyszczy. Lecimy dalej i wpadamy w „No Geography”, który zmienia nieco temperaturę płyty i równocześnie nadaje jej wydźwięk bardziej socjologiczny. Zawiera w sobie przesłanie o końcu podziałów geograficznych. Powiedzmy, że jest to skonstruowane w ten sposób, aby przeciętny zjadacz chleba mógł zaznać lekkiego uczucia psychodelii. Do tego dochodzi wymowna okładka z lufą czołgu na pierwszym planie. Dobrą część płyty zamyka singlowy „Got To Keep On”. Ciągle pozostajemy w sferze wpływów muzyki disco, ale nie tak dobrze podanej jak to zrobili Daft Punk. Dalej jest już tylko gorzej, niestety.

„Gravity Drops” jest zwyczajnie nudne, a „The Universe Sent Me” uznać można w najlepszym razie jako pomyłkę przy pracy. „Free Yourself” poraża schematycznością. Chemical Brothers nie mieli pomysłu na wolniejszą część płyty. Utopili ją więc w znanych patentach, błyszczących syntezatorach i wskoczyli na grzbiet nostalgii. W końcówce można jeszcze pochwalić „MAH”, ale tylko dlatego, że brak pomysłów nadrabia tempem. „No Geography” w rezultacie nie jest katastrofą, ale nie jest też czymś co zostanie w pamięci na dłużej. Jak dla mnie jest również zbyt przewidywalna i oparta na tym co doskonale znane i nagrane wcześniej. Obiektywnie: to album średni. Subiektywnie: „pretty fuckin` far from OK”.

Virgin EMI | 2019
FB
Strona oficjalna
Spotify







Jest nas ponad 16 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
9 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Janek
Janek
4 lat temu

K..a sami specjaliści od chemicznych, jak z Kaczyńskiego demokrata.

Tylko Koszalin
Tylko Koszalin
5 lat temu

Pierdolicie wszyscy czy po trzy ….a tak naprawdę najbardziej ‚chemikalowa’ z ‚chemikalowych’ jest pierwsza ich płyta. Niezaprzeczalnie w pizdu najlepsza. Pierwsza płyta to „Exit Planet Dust” jak by jakiś pedał nie wiedział 🙂 pozdro głomby

tosca
tosca
5 lat temu
Reply to  Tylko Koszalin

Łojeeezu, a co to? Jeżeli coś miałoby być najbardziej chemikalowe, to tylko to, co grali poza płytami długogrającymi: strony „b” singli, ew. EP-ka „Loops Of Fury”. Od pierwszej płyty niestety byli kreowani na gwiazdy i teraz zbierają żniwo.

jupiter
jupiter
5 lat temu

@tosca Boże, co za schizofrenia. w jedym poście stwierdzasz, że „Come With Us” Cię rozczarowało „jak nic”, a potem piszesz, że „chyba” najczęściej słuchasz tej płyty. To podoba Ci się czy jednak nie? Trochę konsekwencji. Ja nie uważam, żeby byłaby to ich najlepsza płyta, ale jest sentymentalnie i miło, i na pewnym etapie znajomości zespołu uważam, że jest to nawet zaleta. Wcale bym się nie obraził, gdyby Air nagrał jeszcze raz „Moon Safari” 🙂

tosca
tosca
5 lat temu
Reply to  jupiter

@jupiter Rozczarowała mnie po trzech dobrych płytach, ale ma kilka dobrych kawałków. Co tu jest niezrozumiałe?

tosca
tosca
5 lat temu

Jak zakończyć utwór, który w założeniu ma być przebojem – łopatologicznie: z przytupem, nawalić efektów, filtrów, podkręcić głośność! W efekcie wszystko świszczy, gwiżdże i… nic z tego nie wynika.
Kiedy już się zdawało, że nic tak nie rozczaruje, jak „Come With Us” po trzech udanych albumach, „No Geography” jest nie lada zaskoczeniem. Bo jak można dać się zaskoczyć taką padaczką po dwóch poprzednich słabiakach? Wystarczy pokładać nadzieję, że na płycie będzie lepiej niż na promujących ją singlach.
Ok, o „Come With Us” przynajmniej można powiedzieć, że jest kompilacją czasem ciekawych odrzutów. Ten album, mimo że dość spójny, niczym nie zatrzymuje na dłużej. Ot, takie drugie „Further” – syntetyczna, hałaśliwa psychodelia dla… no właśnie: dla kogo?

Ciekawostka: zdjęcie na okładce pochodzi z albumu Lol Creme / Kevin Godley „Consequences”.

Seifu
Seifu
5 lat temu
Reply to  tosca

„Come With Us” słabym albumem? Dobry żart. Come With Us, Star Guitar, Denmark, Hoops, My Elastic Eye, The State We’re In, The Test – naprawdę uważasz, że to są słabe utwory? To jest jedna z lepszych płyt w karierze The Chemical Brothers i nawet nie ma co z tym dyskutować.

tosca
tosca
5 lat temu
Reply to  Seifu

Jest niespójną kompilacją kawałków z różnych bajek. Jest tu próba zbudowania klimatu przez kolejność utworów, ale to tylko kopia z poprzednich płyt. „It Began In Afrika”, „Galaxy Bounce” i „Hoops” są najlepszymi kawałkami, a album sprawia wrażenie, jakby miał się zakończyć na „Pioneer Skies”. „The Test” mimo, że genialny, nie powinien znaleźć się na tej płycie.
Paradoksalnie to jest płyta Chemicalsów, której słucham chyba najczęściej, ale nie delektuję się całością, a pojedynczymi utworami.

Polecamy