Na poprawę nastroju.
Shanti Celest zachwyciła się techno i house’m podczas jednej z darmowych imprez plenerowych, organizowanych w minionej dekadzie na terenie Lake District w Anglii – i ten ich euforyczny duch sprawił, że zaczęła regularnie podróżować ze swej małej miejscowości do Leeds i Manchesteru, aby bawić się w tamtejszych klubach. Z czasem zaprzyjaźniła się z lokalnym soundsystemem Subdub. I to właśnie jego członkowie zachęcili ją, by sama zaczęła didżejować i produkować muzykę.
Tak też się stało: Shanti przeniosła się do Bristolu i rozpoczęła pracę w sklepie płytowym Idle Hands. Ma on również swoją wytwórnię – i młoda Angielka zadebiutowała w jej barwach w 2014 roku. Od tamtej pory zrealizowała kilka kolejnych EP-ek dla takich tłoczni, jak Secretsundaze czy Future Times, zdobywając renomę utalentowanej dostarczycielki radosnej i melodyjnej muzyki klubowej. Podsumowaniem dotychczasowego okresu działalności artystki jest jej debiutancki album nagrany dla własnej wytwórni Peach Discs.
Shanti ma lekką rękę do onirycznej elektroniki – i takie właśnie brzmienia otwierają płytę w ambientowym „Sun Notification”. Słychać je również w „Infinitas”, ale tym razem są już podszyte solidnym bitem i klangującym basem, składając się na stylową wersję detroitowego techno. W „May The Day” pojawiają się dynamiczne breaki, które stanowią idealny podkład pod kumkające akordy rodem z dawnych nagrań B12. Potem znów przychodzi czas na ambient w ozdobionym dźwiękami kalimby utworze „Natura”. Techno powraca z „Aqua Block” – ale i tu wypełniają je strzeliste klawisze, układające się w nastrojową melodię.
Jeszcze bardziej taneczny charakter ma „Sesame” – bo to amerykański garage house osadzony na szurającym rytmie i dudniącym basie. „Slow Wave” to ilustracyjna miniatura, która zgodnie z tytułem zwalnia taneczny puls muzyki, by łagodnie ustąpić miejsca wypełnionemu indyjskimi samplami zdubowanemu downtempo w „Voz”. Wraz z „Want” uderza niespodziewanie rave’owa energia, skoncentrowana na szybkich breakach i euforycznych klawiszach. Całość kończy się w wyciszony sposób ambientowym „Moons”.
Trzy kwadranse spędzone z „Tangerine” mija niespodziewanie szybko, bo Shanti Celeste zadbała, aby jej debiutancka płyta była różnorodna, łącząc ekspresyjne techno i house z łagodnym ambientem. Bez względu jednak na to, po jakie brzmienia brytyjska producentka sięga, za każdym razem dostajemy ciepłą, subtelną i pozytywną muzykę. To znak rozpoznawczy artystki, który wyróżnia na plus jej twórczość ze współczesnej sceny klubowej. Chcecie poprawić sobie nastrój – to posłuchajcie „Tangerine”.
Peach Discs 2019