Będzie filmowo.
Historia powstania zarówno tego duetu, jak również samego albumu, przypomina historię z filmu Terry`ego Gilliama „Las Vegas Parano” nakręconego na podstawie książki Huntera Thompsona, więc będzie filmowo. Również z uwagi na to, iż Daniel Hemler – połowa Yogtze – zajmował się również sztuką filmową. Skład uzupełnia Daniel Muzard. Obaj spotkali się w trakcie podróży po Peru i postanowili wspólnie odkrywać Amerykę Południową. Stąd wykiełkował pomysł stworzenia zespołu, a całość dopełniło obejrzenie filmu „Montana Sacra” Alejandro Jodorowsky`ego.
Żeby oddać ducha tego filmu poprzez muzykę, postanowili wybrać się do Maroka i na 8-ścieżkowym magnetofonie, w domowym studio Essaouira, zarejestrować to co podyktowała im wena. Nagrania, które według relacji Meuzarda, powstały poprzez otwarcie się na kosmos i udostępnienie swoich ciał swobodnemu przepływowi muzyki, mogły nie ujrzeć światła dziennego. Sesje nagrane w 2007 roku wydobył ich znajomy i przekonał duet do ich wydania, co właśnie nastąpiło, ale po uprzedniej edycji i miksie. Zespół dostał więc nazwę i pełnowymiarową płytę.
My natomiast dostajemy przepyszny zestaw sześciu utworów, które mieszają ze sobą krautrokowe kształty, downtempo, marokańskie przyprawy, a wszystko owinięte grubo w psychodelię. W tym momencie sugeruję rzucić wszystko, włącznie z czytaniem niniejszej recenzji, i włączyć sobie utwór „Woodpecker”. Sztywna rytmika z czasem uelastycznia się za pomocą orientalnych dodatków i powyginanego syntezatora. Doprawdy ucieszny jest dla mnie „Coocoo” z zapętlonym motywem. Błogi uśmiech z twarzy nie schodzi ani przez rozciągnięty syntezatorowy dźwięk, ani przez migotliwe dźwięki, ani przez zapętlone frazy.
Orientalne wybrzmiewa nastrojowy „Montana Sacra”. W drugiej części swoboda zostaje zakłócona przez metaliczne zgrzyty. Początek z kolei jest bardzo mocny. „So many times” rozpoczyna się dość progresywnie, żeby z czasem rozlać się szerzej oraz nałożyć na siebie szybszy rytm. Duża jest z tego psychodeliczna frajda. Podbita zresztą przez najbardziej melodyjny i swobodny utwór „Proxima”. Gdyby album „Yogtze” nie ujrzał światła dziennego, byłoby to ze stratą dla świata. Przynajmniej tej jego części, która potrzebuje się niebanalnie wyluzować.