Gotycki electro-pop podszyty techno.
Za „ojców” wprzęgania elektroniki w służbę popowej piosenki należy uznać oczywiście Kraftwerk. Tak naprawdę tendencja ta zyskała w pełni autonomiczny wyraz dopiero za sprawą inspirowanego dokonaniami niemieckiej formacji synth-popu. Estetykę tę zdefiniowały dokonania takich grup, jak The Human League, Orchestral Mouvres In The The Dark czy oczywiście Depeche Mode. Początkowo za mikrofonem w większości tych zespołów stali wokaliści – dopiero dokonania Eurythmics i Yazoo pokazały jak ciekawie komponuje się z zimną elektroniką i mechanicznym bitem zmysłowy głos kobiety.
Kiedy techno szturmem wdarło się do europejskich klubów na przełomie lat 80. i 90., niemal od razu pojawili się wykonawcy próbujący wykorzystać te rytmy do stworzenia nowej wersji popowej piosenki. Była to choćby najpierw grupa Electribe 101 z niezapomnianą Billie Ray Martin czy trochę później Moloko z uwielbianą do dziś Roisin Murphy. Podobną muzykę tworzono nie tylko w Anglii, ale również w Niemczech. Warto tu przypomnieć choćby sympatyczną Barbarę Morgenstern czy duet Laub, w którym śpiewała Antye Greie znana dziś jako AGF. Teraz do tego długiego łańcucha electro-popowych wokalistek dołącza Rosa Anschütz.
Pochodzi z Berlina, ale mieszka w Wiedniu. Początkowo uczyła się grać na klasycznych instrumentach – flecie, trąbce czy fortepianie. Przełomowym momentem w jej muzycznej działalności okazała się wizyta na berlińskim Atonal Festivalu. Poczuła wtedy na własnej skórze potęgę elektronicznego brzmienia. Chwilę później trafiła do Berghain, gdzie zachwyciła się mocą techno. Efektem tych epifanii okazał się jej debiutancki album „Votive”, który wydała dwa lata temu szwajcarska wytwórnia Quiet Love. Taka też była muzyka na krążku, łącząca ambient z zimnofalowymi wokalami.
Większą sensacją okazała się nowa wersja piosenki „Rigid”, śpiewanej przez Anschütz, a którą przygotował znany z Ostgut Ton producent Kobosil. Połączenie hipnotycznego pulsu techno z mrocznym śpiewem Niemki sprawiło, że o autorce utworu zrobiło się w Berlinie głośno. Po nagranie to sięgnęła również Ellen Allien – i zachwycona jego brzmieniem poprosiła młodą piosenkarkę o podesłanie jej nowego materiału. Ponieważ jej się spodobał, teraz dostajemy drugi album Anschütz, wydany przez cenioną wytwórnię jej starszej koleżanki – Bpitch Control.
Krążek otwiera nowoczesna wizja electro-popu – łączący twardy bit techno z hipnotycznymi klawiszami i gotyckim wokalem „Their Blood”. Podobną energią uderza potem „Goldener Strom”, który Anschütz w pomysłowy sposób ozdabia swym ojczystym językiem. Bardziej przestrzenny ton ma „Suspect”, gdzie eteryczny śpiew spod znaku 4AD zostaje wpisany w kosmiczną elektronikę. No i zawadiacki finał: galopujący w takt hipnotycznego techno „Buddy”, w którym jest też miejsce na melancholijny wokal i stylową melorecytację.
Te dwie formy wokalnej ekspresji przewijają się zresztą przez wszystkie utwory. Anschütz zestawia tęskny śpiew w stylu wczesnej Lisy Gerrard z ekspresyjnymi recytacjami spod znaku Anne Clark. Efekt jest bardzo nośny – i słychać go także w bardziej stonowanych nagraniach. To przede wszystkim dwie kompozycje lokujące się w formule neonowego synth wave – „Peak” i „Polished”. Wisienką na tym torcie są oryginalne ballady, zrealizowane na miarę XXI wieku. Anschütz nie sięga tu po bowiem gitarę, tylko podszywa swój śpiew ambientową elektroniką. Tak dzieje się w „Bleeding” czy w „Intuitive”.
„Goldener Strom” nie trwa długo. Jak przystało na klasyczny album synth-popowy z lat 80., to tylko trzy kwadranse. Tyle jednak wystarcza jego autorce, aby zaprezentować się w bardzo efektowny sposób. Choć płyta zostaje opublikowana odrobinę za późno, bo post-punkowe reminiscencje na elektronicznej scenie należą już do przeszłości, wydaje się, że mimo to znajdzie spore grono odbiorców. Dlaczego? Bo po prostu zawiera dobre piosenki. A do tego nowocześnie wyprodukowane i zaaranżowane. Czego chcieć więcej od electro-popu?
BPitch Control 2022
Bardzo to przypomina naszych Coals. A w nazwisku dwa błędy 🙂