Z dna szafy.
Gdybym był sprawozdawcą sportowym uznałbym, że hip hop ma w tym roku taki sezon, że inne gatunki muzyczne powinny przemyśleć dogłębnie sens wydawania kolejnych płyt. Dodałbym również, że ten gatunek muzyczny wchłania jak gąbka wszystko to, co pozostałe oferują i przerabia w sposób szalenie oryginalny. A jako, że mamy akurat szczyt upiornego sezonu, to przywołałbym z pamięci albumu Clipping, które estetykę horroru eksploatowały zawzięcie. I nowe dzieło rapera Fatboi`a Sharifa z producentem Noface idzie tym tropem, ale brzmi jakby stery przejął Billy Woods.
Zaryzykuję twierdzenie, że „Preaching In Havana” może być najdziwniejszą płytą jaką usłyszycie w tym roku. Piszę tu o hip hopie, ale podkłady wcale takie oczywiste nie są, stąd powyższe skojarzenie z moim ulubionym raperem. Na tej płycie pierwszą uwagę kradnie Noface wraz ze swoim nieszablonowym podejściem do muzyki. Mam wrażenie, że celowo wyjałowił ją, porzucił melodyjne czy rytmiczne wstawki robiąc coś wysoce abstrakcyjnego, znalezionego na dnie szafy, do której inni producenci nawet nie zaglądają.
Z tym, że wszystko jest tu celowe i pomaga ekspresji Fatboi`a. Szybko zderzamy się z estetyką proponowaną przez obu twórców. „Static Vision” wywołuje ciarki na ciele, a zblazowany głos rapera każe przywołać z pamięci dokonania zespołu Syny. Z horroru szybko przechodzimy w szaleństwo zapętlenia fortepianu w „The Hybrid”. Gdzieniegdzie ta muzyka jest psuta celowo. „Sugarcane Plantation” mógłby znaleźć swoje miejsce u jakiś elektronicznych awangardzistów. Podobnie zresztą jak całkowicie polepiony z sampli „Smells Like Autopsy”.
W kwestii tekstów dotykamy tu kwestii niesprawiedliwości społecznej, pogardy, brutalności, a jako największe ziszczenie koszmaru artyści proponują nam utwór „Nazi Needle Marks”. Nie oszczędzone będą nam również sceny wyjątkowo okrutne („Sunday School Explosives”). Trudno orzec co bardziej utrudnia słuchanie, muzyka czy słowa. Pewne jest to, że to oryginalny album pełen ekstremalnych momentów, które deszczu nagród ani szerokiej publiczności nie sprowadzą na jego twórców. Choć dzieje się tu mnóstwo rzeczy, to paradoksalnie dominuje uczucie pustki. Najciekawsze, że płyta trwa jedynie dwadzieścia jeden minut, a i tak do naszego krwioobiegu wstrzykuje organiczne lęki wzmagające rytm serca i dręczące umysł.