Wpisz i kliknij enter

Gorillaz – Cracker Island

Konsumpcja smutku.

Niemal od ćwierć wieku zespół Gorillaz bawi nas i wzrusza. Założenie rysunkowego zespołu przez Damona Albarna i Jamiego Hewletta mogło skończyć się na jednej płycie i widnieć w kronikach jako żart. Tymczasem najnowszy krążek „Cracker Island” jest ósmym studyjnym dziełem grupy, o której można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest stała. Aczkolwiek można się spodziewać po nich kolorowego i futurystycznego miksu.

I „Cracker Island” obejmuje takie gatunki jak elektronika, psychodelię, folk, funk oraz wiele niezachodnich wtrętów. Jeszcze pamiętam takie określenie jak globalna wioska, co akurat tu by pasowało, bo i w kategorii wiekowej dochodzi do ciekawych spotkań. A nad wszystkim czuwa silna moc syntezatorów. Zresztą bez zastosowania półśrodków album otwiera mocny utwór tytułowy napędzany basem Thundercata oraz wprowadzający na scenę koncepcję albumu, czyli historię o religijnym kulcie, który luźno pojawia się w tekstach z płyty.

Na przykład „Baby Queen” opowiada o spotkaniu wokalisty z członkinią tajlandzkiej rodziny królewskiej na koncercie Blur. Wracając do utworu tytułowego, to pokazuje on Gorillaz w pełnej okazałości jako ekscentryczny ansambl błyskotliwie i błyszcząco popowy z głębokim pokładem melancholii w sobie, a jednocześnie kwestionujący „zmyślony świat”. Połyskliwa elektronika utworu „Oil” ze Stevie Nicks (Fleetwood Mac) ma napędzić nasze pozytywne myślenie (ciągle podszyte smutkiem).

Dwa pierwsze utwory trochę wypaczają obraz płyty, której główną ofertą jest subtelność. W dwóch najlepszych utworach słychać także pełną współpracę na rzecz stworzenia idealnej piosenki, a nie chęci indywidualnej dominacji. Pierwszy „Silent Running” pokazuje jak gość – Adeleye Omotayo – może uwypuklić najlepsze cechy utworu delikatnymi wokalizami. Drugi „New Gold” naszpikowany rapem (Bootie Brown) i transcedentalnością (Kevin Parker z Tame Impala) przynosi jeden z najlepszych utworów zespołu w historii.

Najmniej podoba mi się „Tarantula”, o której można sądzić, że troszkę zapycha ten krótki (37 minut) album, ale go nie przeładowuje. Akcenty zostały dobrze rozłożone: „The Tired Influencer” studzi nastrój w odpowiednim momencie, a „Skinny Ape” podbija. „Tormenta” z udziałem Bad Bunny`ego pozwala udać się bardziej na południe. Plus ckliwe zakończenie „Possession Island” z udziałem Becka, które pasuje do całości. W tym kreskówkowym świecie kryje się sporo prawdy o tym, który zwykliśmy nazywać realnym. A mnie to stonowane Gorillaz bardzo odpowiada.

Parlophone | 2023


FB: https://www.facebook.com/Gorillaz
FB Parlophone: https://www.facebook.com/parlophone


 







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Przemek
Przemek
1 rok temu

Eee, płyta ma tyle wspólnego z Gorillaz, że nic. To płyta Damona Albarna, który imho już dawno wyszedł z roli 2D. Można pozytywnie napisać, że płyta nie jest stała, albo, że nie ma żadnego ładu i składu 😛 Co do samych kawałków, to jedno, że mi się po prostu nie podobają… Ale po co robisz kawałek z Thundercatem, żeby potem jebnąć blokowy miks? Przecież nic tam tego Thundercata nie słychać, lol. A za starych czasów dało się zrobić Double Bass? Dało się nawet dać Ike Turnera, żeby końcówkę napierdalał solóweczkę? To samo ze Stevie Nicks – po chuj feat jak przez pół kawałka jest sam Albarn, a potem się przekrzykują?

Polecamy