
Niech Was nie zmyli post rock.
Kwintet, który dwa lata temu z hukiem wywarzył drzwi do podium najlepszych debiutów XXI wieku powrócił z następcą Bright Green Field. Premierowe osiem utworów mieszczące się w niespełna czterdziestu dwóch minutach dobitnie potwierdza, że Squid wygenerował własny styl wypowiedzi, przy czym nie ustaje w przekraczaniu granic opartych na zaskakującej (patrząc na wiek muzyków) dojrzałości.
Reprezentanci Warp Records bardzo umiejętnie łączą stare inspiracje (King Crimson, Talking Heads czy Radiohead) ze świeżymi wpływami jazzowo-noisująco-elektronicznymi. Opierają się na grubej gitarowej łodydze, wypuszczają stożki wzrostu z eklektycznych gatunków, ale zarazem nie doprowadzają do przeciążenia całości tej misternej konstrukcji. Spora w tym zapewne zasługa kapitalnej produkcji (ponownie Dan Carey) nadającej materiałowi dynamiki, selektywności i energii, a nie wzbudzającej przy tym poczucia betonowej ściany dźwięku. W zestawie odnajdziemy numery z silną amplitudą ekspresji („The Blades” czy „Green Light”), ale też kompozycje bardzo powolnie rozwijające się do punktów kulminacyjnych, jak np. „Siphon Song” z zaskakującym elektronicznym efektem wokalnym i chórem – ten zresztą pojawia się tu jeszcze na końcu albumu.
Utwory pomimo swej długości, rozbudowaniu aranżacyjnemu i mnogości instrumentów użytych zachowują płynność narracyjną, nie bez znaczenia w tym aspekcie są same teksty i sposób ich prezentowania. Abstrahując od samej ekspresji, (a więcej na tym longplay’u śpiewu i deklamacji niż krzyku), a podkreślając niesztampowe układanie warstwy lirycznej. Na przykład poprzez: używanie krótszych zwrotek, niż refrenów; wprowadzanie kilku różnych refrenów; dorzucanie mostków; intro i outro. Najprzyjemniej chyba rezonuje to w „After the Flash” z gościnnym wokalem Marthy Skye Murphy. Prosty riff w metrum 5/4 staje się bazą dla kilkukrotnych wycieczek po grani napięcia, mijając gdzieś po drodze twórczość Jaga Jazzist obściskującą się z Frankiem Zappą.
Same teksty to platformy do szerokiej interpretacji, ich liryczna metaforyka i raczej lapidarność dobrze korespondują z silnie akcentującą warstwą dźwiękową. Na pewno wybrzmiewa z nich skupienie na obawach o przyszłość ludzkości, kryzysie relacji międzyludzkich oraz ich relacji z naturą i kulturą (otwierające „Swing (In a Dream)” odnosi się do obrazu z epoki rokoko, a „Devil’s Dan” do topienia czarownic w XVII w.).
Dobrze dla całości albumu zrobiło uszczuplenie go o trzy numery w stosunku do debiutu. Skondensowany materiał udanie utrzymuje uwagę pomimo niełatwych niekiedy środków wyrazu. Z pewnością należy też docenić wirtuozyjność w posługiwaniu się dynamiką („The Blades”!), imponujący instynkt w aranżowaniu długich form, a nade wszystko po prostu niecodziennie wręcz kompletną całość „O Monolith”. Po tak wartościowych dwóch krążkach, strach pomyśleć co piątka z Brighton zaserwuje na trzecim?
9.06.2023 | Warp Records
