Medytacja nad dźwiękiem.
Kiedy w 2011 roku wytwórnia Sandwell District opublikowała pierwsze nagrania Rrose, z miejsca stały się one sensacją. Hipnotyczna muzyka łącząca techno z minimalem i industrialem idealnie wpisała się wtedy w swój czas. Nic więc dziwnego, że kolejne dokonania kryjącego się za tym pseudonimem artysty zelektryzowały klubową scenę. Nie bez znaczenia był fakt, że występował on pod kobiecym przebraniem, co natychmiast sprawiło, że zaintrygowani fani próbowali dociec kim jest tajemniczy producent.
Wszystko wyszło na jaw dopiero po dłuższym czasie, kiedy okazało się, że Rrose to Seth Hovitz, który wcześniej dał się poznać jako Sutekh. Pod tym drugim z pseudonimów nagrał on na początku XXI wieku kilka intrygujących płyt dla Force Inc. czy Context, które w ciekawy sposób łączyły formułę laptopowego techno rodem z Kalifornii z typowo niemieckim glitchem. Kiedy pomysły na rozwijanie tego brzmienia wyczerpały się, Horvitz zakończył działalność i podjął studia muzykologiczne w Mills College w amerykańskim Oakland.
W efekcie artysta zaznajomił się z muzyką współczesną i awangardową – dokonaniami Charlemagne’a Palestine czy Pauline Oliveros. Kontakt z tego rodzaju twórczością przywrócił Kalifornijczykowi wiarę w hipnotyczną moc dźwięku. To sprawiło, że postanowił wrócić do techno. Uczynił to jako Rrose, zapożyczając pseudonim i kobiecy wizerunek od alter ego słynnego dadaisty – Marcela Duchampa. Pomysł okazał się przedni, a kumulacją doskonałych EP-ek wydanych pod tym szyldem stał się pierwszy album Rrose – „Hymns To Moisture” z 2019 roku.
Od tamtej pory sytuacja na rynku muzyki klubowej mocno się zmieniła. Do łask wróciła moda na krzykliwe techno w stylu rave, a industrialna wersja gatunku zamieniła się w skostniałą i nudną formułę. Nic więc dziwnego, że Horvitz poświęcił się innym eksperymentom. Nagrał solowy krążek z organowymi dronami, a z Lucy’m powołał do życia duet Lotus Eater, który skupił się na improwizowanej elektronice. W końcu jednak po czterech latach milczenia powrócił Rrose: najpierw z EP-ką „Tulip Space” o mocno klubowym uderzeniu, a teraz z drugim albumem – „Please Touch”.
Płytę zatytułowaną frazą zaczerpniętą ponownie od Duchampa rozpoczyna „Joy Of The Worm” – dronowy wyziew o basowym tonie, który uzupełniają rozedrgane perkusjonalia. „Rib Cage” lokuje się w formule eksperymentalnego techno w stylu Raster Noton, łączącego minimalowy bit z rozwibrowanymi akordami i dyskretnymi glitchami. Echem ambientowych dokonań Basic Chanel jest z kolei „Pleasure Vessels”, wpisując brzęczące pasaże syntezatorów w głębokie tło. Opus magnum albumu stanowi „Spore” – prawdziwy techno killer o rwanym pulsie i psychodelicznym sznycie, zanurzający klubową rytmikę w odjechaną elektronikę rodem z horrorowego soundtracku.
Tropem tym idzie „Feeding Time”, przywołując industrialne preparacje rodem z Throbbing Gristle. Tych niepokojących brzmień o hipnotycznej mocy nie brakuje również w „Spines”, choć to techno o nerwowym rytmie i afrykańskich perkusjonaliach. W kontemplacyjny nastrój wprowadza nas „Disappeared” – transowo pulsujący dron. Dla kontrastu „The Illuminating Glass” znów przenosi słuchacza na teren techno. Tym razem jednak bit jest spowolniony, a uzupełniają go dubowe efekty i przestrzenne klawisze. Całość wieńczy majestatyczny dron o ambientowym tonie w „Turning Blue”.
„Please Touch” stanowi logiczną kontynuację dźwiękowych peregrynacji Setha Horvitza. To już nie tylko psychoaktywne techno z „Hymns To Moisture”. Tym razem amerykański producent serwuje nam bardziej eksperymentalną muzykę. Owszem – w kilku miejscach znów dostajemy techno, ale tym razem ma ono jeszcze bardziej niekonwencjonalny charakter. Naczelną zasadą „Please Touch” jest medytacja nad dźwiękiem – stąd tak mocne nasycenie muzyki z płyty dronami. Wypada to jednak porywająco i potwierdza, że Rrose to jeden z najciekawszych projektów w historii nowej elektroniki.
Eaux 2023
Niezwykle frapujący artykuł!
Dziękuję za miłe słowo. 🙂