Trójmiejska wytwórnia zachęca do posłuchania dwóch wydawnictw, których autorami są polscy artyści, ukrywający się pod szyldami Ampscent i Paarabola.
Ampscent „Ampscent”
Ampsent to duet dwóch twórców działających od dłuższego czasu na polskiej scenie elektronicznej – Jacka Doroszenko i Marcina Sipiory. Ten pierwszy tworzy zarówno solo, nagrywając eksperymentalne płyty bliskie wręcz muzyce współczesnej, jak i w projekcie Mammot Ulthana z Rafałem Kołackim, serwując dronowy ambient. Ma za sobą ASP w Krakowie i prezentuje swe prace audio i wideo również w obiegu galeryjnym – i to w różnych miejscach całej Europy. Drugi z artystów ma za sobą zarówno współpracę z Rafałem Kołackim, jak i Jackiem Doroszenko. Teraz pełnym tego wyrazem jest Ampscent.
Muzyka z debiutanckiego albumu duetu wypływa z eksperymentów z glitchową estetyką – stąd głównym elementem kompozycji jest tutaj dźwiękowa usterka. Doroszenko i Sipiora potrafią ją wykorzystać w bardzo twórczy sposób. W efekcie powstają różnorodne kompozycje, balansujące od metalicznego IDM-u, przez zgrzytliwy dubstep, do rozedrganego ambientu. Główną inspiracją są dla obu twórców późne dokonania Autechre. Polscy artyści nadają jednak tym pogiętym rytmom i splątanym basom mocno industrialny ton, przez co zapewne trafili do katalogu Zoharum.
Paarabola „Pure Holistic Evil”
W zeszłym roku Zoharum opublikowało album formacji Yutani – „Not Much Of A Talker”. Zawierał on eksperymentalną muzykę balansującą między rockiem a elektroniką. Za tą ostatnią odpowiadał wchodzący w skład tegoż tria producent ukrywający się pod pseudonimem Paarabola. Zaprezentował on swoją autorską twórczość szefowi Zoharum i efektem tego jest obecnie jego solowy album – „Pure Holistic Evil”.
To dosyć nietypowa muzyka jak na trójmiejską firmę – bo oscylująca wokół klubowego bitu. Paarabola sięga zarówno po techno, jak i breakbeat czy electro, prezentując je w niemal archetypowej wersji. Nagrania te brzmią jakby powstały na początku lat 90. i przypominają choćby eksperymenty Roberta Brylewskiego z tanecznym graniem. Słucha się tego zaskakująco dobrze – bo poza chałupniczym sznytem, nie brak w tej muzyce konkretnego przytupu i wyraźnej melodii.