Wpisz i kliknij enter

Muzyka jako zdarzenie metafizyczne – rozmowa z Joepem Bevingiem

Joep Beving, holenderski pianista i kompozytor, zagrał w Polsce grudniową mini-trasę. Spotykamy się w katowickiej NOSPR, gdzie odbywa się przedostatni koncert.

W serwisach streamingowych to jeden z najczęściej słuchanych żyjących pianistów na świecie. Na scenie sam na sam z instrumentem, w promieniu ciepłego punktowego świata kontynuuje swój „cichy bunt przeciwko szaleństwu”.

Rozmowę przeprowadziła Julia Gader, autorką zdjęć jest Aleksandra Trojanowska.

Julia Gader: Debiutancki album „Solipsism” stworzyłeś w zaciszu domu, najnowszy – „Hermetism” przypada na czas tworzenia w trakcie pandemii. Czy te doświadczenia pracy artystycznej we własnym kącie jakkolwiek były do siebie podobne?

Joep Beving: Nie bardzo. Pierwszy album zadział się kiedy byłem w kiepskim stanie, miałem ciężką pracę na etat, mało czasu i cierpliwości, a przy tym wszystkim wychowywałem dzieci. Czułem, że muszę uwolnić się z tej sytuacji, żeby być może uciec albo poczuć się lepiej. W pandemii tworzenie było dużo bardziej pozytywne.

Dlaczego?

Myślę, że to zdrowe, kiedy świat zatrzymuje się na chwilę i ludzie mają czas zastanowić się nad życiem i spędzić czas ze swoimi bliskimi. Oczywiście wielu z nich dotknęły problemy zdrowotne albo coś gorszego, natomiast dla mnie pandemia była przerwą od tej zewnętrznej gorączki. Możliwość bycia w studio i medytowania nad pianinem tym razem odbywała się w poczuciu przeżywania wspólnego doświadczenia. Praca nad materiałem „Solipsism” była w porównaniu do tego bardzo osobista, wtedy próbowałem ponownie nawiązać więź z rzeczywistością i otaczającymi mnie ludźmi. Teraz rozważałem w swojej pracy twórczej ostatnią dekadę, ale i sam okres pandemii, która kiedy się zaczęła dała mi nadzieję, że odnajdziemy między sobą solidarność. Doszło do globalnej zmiany, która niestety szybko przekształciła się w rosnące nieporozumienie, nieufność i polaryzację, co bardzo mnie zasmuciło.

Tę nostalgię słychać na ostatnim albumie.

Moja twórczość jest odpowiedzią na to, co się stało. Staram się tłumaczyć to, co sprawia, że czuję się smutny lub szczęśliwy (ale głównie jednak smutny) na język piękna i muzyki. Dlatego sięgnąłem po XX-wieczny Paryż jako metaforę romantycznych czasów, które są symbolem odkrywania sztuki i rozwoju cywilizacji. Działy się też wtedy złe rzeczy, ale świadomie je romantyzowałem. Nie chcę się nadmiernie w to zagłębiać.

Tymczasem to jest właśnie najciekawsze – złożone podejście do muzyki wyraziłeś chociażby w komentarzu do albumu „Hermetism”, gdzie mówisz, że zainspirowała go filozofia hermetyzmu, której autorstwo przypisuje się Hermesowi Trismegistosowi. Kiedy dokładnie te powszechnie dostępne prawdy odnalazły ciebie twórczo?

To był proces, który zaczął się właściwie od wspomnianego już pierwszego albumu – kiedy go skończyłem, nie mogłem znaleźć odpowiedniego tytułu. Solipsism pojawił się nagle w mojej głowie. Zakłada on, że istniejemy naprawdę tylko w swoim umyśle, a wszystko co poza nim nie jest pewne, realne. Muzą mojej muzyki i poszukiwaniem w niej jest relacja z rzeczywistością i ona sama.

Zacząłem od siebie, a potem nabierałem większej świadomości, że istnieje wiele wymiarów realności i dróg jej doświadczania, a niektóre z nich są empirycznie odczuwalne – mamy zmysły, by je zgłębić i się z nimi komunikować, ale większość jest niewidoczna dla oczu. Żeby doświadczać, musisz poznawać albo wczuć się w daną sytuację. Miałem nadzieję, że „Solipsism” będzie daleki od prawdy i prawdziwe połączenia międzyludzkie będą się znajdować w rzeczywistości. Tak wtedy myślałem, aż zacząłem czytać [na temat hermetyzmu – red.], potykałem się na własnych wnioskach, wszedłem w neoplatonizm i od tamtego czasu idee te rezonują ze mną, część z nich dalej znalazłem w filozofii Wschodu czy w alchemii. W całości poszukiwań, których dotknąłem i w inspiracji dla tytułów moich utworów i realizowanych do nich wideo, wspólnym mianownikiem stała się właśnie filozofia hermetyzmu.

Starożytna i dla mnie bardzo prawdziwa i aktualna. Przeczytałem książkę opisującą siedem uniwersalnych praw, co dało mi zjednoczoną, zrozumiałą ideę zarówno na poziomie kognitywnym, racjonalnym, ale też intuicyjnym wobec tego, jak działa wszechświat. Dąży ona do harmonii i balansu, który odkąd pamiętam był dla mnie ważnym tematem w życiu. Zawsze widziałem je w ekstremach, próbując znaleźć w między nimi równowagę i wszelkie niuanse. Stąd hermetyzm tytułem mojego ostatniego albumu, który jest uosobieniem wszystkiego, co zrobiłem dotychczas.

Brzmi jak połączenie naprawdę wielu kropek. Myślałam, że te idee jak fajerwerki mogły inspirować kolejne utwory.

Wszystko działo się jednocześnie. Gdy tworzę utwór, najpierw komponuję i potem nakładam na niego sensy. Po pierwsze czuję, że to jest to, nawet jeśli nie wiem dlaczego i potem mając więcej kompozycji patrzę wstecz. Dopiero wtedy tworzę koncept na album, łączę utwory i rozumiem co to dla mnie znaczyło i jakie powiązania tworzy z wcześniejszymi pracami i okresami w życiu.

Czy trzymasz się w takim razie podczas komponowania jakichkolwiek zasad?

W kompozycji jestem fanem wolności kreacji, ale zależy też jak definiujemy zasady. Zdecydowanie nie jestem dogmatyczny. Naprawdę miło jest być kompletnie wolnym w myśli i tworzeniu. Nie być częścią tradycji, nie grać wedle jej akademickich oczekiwań czy według innego systemu wartości. Odkrycie czegoś samemu i następująca internalizacja stanowią potencjalnie głębszą drogę poznania i rozwoju.

Bo pozwalasz sobie na to.

Tak, rozwijasz się w sobie albo odkrywasz na nowo to, co już wiedziałeś, ale robisz to w trakcie własnego procesu uczenia, który też może wydarzyć się na drodze naukowej czy doktrynalnej. Czasem dobrze też mieć zasady i ograniczenia. Gdy komponuję muzykę do filmów, szukam wolności w ramach, które otrzymałem.

A co z rytuałami w trakcie grania? Są takie, bez których nie możesz się obyć?

Staram się być w określonym stanie umysłu, kiedy tworzę. Zanim zaczynam pracę oczyszczam umysł, chociażby sporo medytując. Jest też czasem tak, że po prostu zaczynam grać, dopóki nie zacznę czuć odpowiedniej energii, flow. Dochodzę do punktu, w którym idę za tym prądem, nie myśląc, potem nagrywam i przesłuchuję co z tego wyszło.

Bywa też tak, że siadam do pianina z konkretnym pomysłem. Tak powstał utwór”For Mark” dedykowany mojemu menadżerowi i przyjacielowi Markowi. Z góry wiedziałem, że ta kompozycja będzie o nim, o nas [Joep zaczął komponować utwór, kiedy rozpoczęła się operacja przyjaciela i dokończył go w obecnym na albumie kształcie wraz z telefonem, że operacja się udała. Niestety, 20 lipca tego roku Mark zmarł, o czym artysta poinformował podczas katowickiego koncertu, tuż przed zagraniem dedykowanej mu kompozycji – red.]. Komponowanie w zasadzie jest często rozmową. Zaczynasz od wstępu, potem pada pytanie, na które trzeba znaleźć odpowiedź i tak formuje się konwersacja. W muzyce dzieje się to samo.

Doświadczyłeś kiedyś wypalenia?

Kiedyś byłem bardzo niecierpliwy, niepewny swoich możliwości i chciałem wszystko przekomponowywać. Chciałem mieć pełną kontrolę nad wszystkim. Gdy rozpocząłem ścieżkę muzyczną, na której jestem teraz doznałem wypalenia, w którym czułem że nie mam z kolei kontroli nad niczym. Mój umysł zmętniał. Powstała wtedy relatywnie prosta muzyka, która doprowadziła mnie do rozmowy z samym sobą – poczułem, że coś esencjonalnego i prawdziwego jest tym, czego naprawdę potrzebuję się trzymać. Kiedy podjąłem tę decyzję, wszystko wywróciło się do góry nogami. Przeszedłem drogę ze strachu i wątpliwości do zaufania.

Do samego siebie?

Niekoniecznie (śmiech). Do autentycznego „ja”, które jest częścią czegoś większego. Jak muzyka – możesz pozwolić się jej prowadzić i jeśli jesteś w stanie na rzecz tego odpuścić trochę kontrolę, łączysz się z czymś większym i temu właśnie zaufałem.

Jest to bardzo widoczne w chronologii twojej dyskografii twórczej. Zacząłeś od zgłębienia „ja” w „Solipsismie”, potem eksplorowałeś kosmos w „Henosis”, czerpałeś z innych stylów i artystów na albumie „Conatus”, by wreszcie dotrzeć do makro rzeczywistości w „Hermeticismie”. Zamierzasz iść jeszcze dalej?

Historia zatoczyła koło, bo przebyłem podróż z mikrokosmosu do makrokosmosu, ale teraz z bagażem wiedzy, jakiej nabrałem w ostatnich dziewięciu latach. Widzę, że powoli wracamy do okresu, w którym nauka dogoniła stan naturalny, jaki istniał, zanim racjonalizm przekształcił wszystko w empiryzm. Ciekawie się to obserwuje, wielu ludzi w różnym wieku przebyło podobną drogę co ja w podobnym czasie, co ma sens ponieważ wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni na poziomie zbiorowej podświadomości. Napawa mnie to nadzieją.

Nadzieję słychać też w najnowszym z twoich projektów, choć wiadomo, że POST powstawał aż pięć lat. Wydaje się być inny niż wszystkie, bo zawężony tematycznie w porównaniu do eksploracji uniwersalnych prawd.

Zacząłem tworzyć ten utwór jeszcze przy okazji albumu Henosis, ale nie wiedziałem jak go skończyć, prawie o nim zapomniałem. A potem Christian Badzura, menadżer z wytwórni [the A&R (artist & repertoire) – red.] zadzwonił do mnie na początku pandemii i powiedział, że może to dobry moment, żeby wyjąć piosenkę z szuflady i spróbować nagrać coś o nadziei.

Do piosenki powstał też krótki film, do którego napisałeś historię. Jak powstawała?

W momencie, gdy pisałem teksty dla bułgarskiego chóru pojawiającego się w utworze, tematem, który siedział mi w głowie były depresja i stany lękowe dotykających młode osoby, szczególnie dziewczyny. Mam poczucie, że z jakiegoś powodu emancypacja przebiega w odwrotnym kierunku. Sposób, w jaki porusza się dzisiejszy świat sprawia trudności młodym ludziom, którzy chcą znaleźć w nim swoje miejsce, zachować nadzieję i mieć jasne pojęcie o przyszłości.

Mamy wojny. Mieliśmy pandemię, która dotkliwie wpłynęła właśnie na nastolatków, którzy w okresie dorastania i bycia w środowisku musieli zostać w domu. Generowało to wiele przypadków depresji i chciałem pokazać, że odpowiedzią i sposobem na poradzenie sobie z tym jest prawdziwe emocjonalne zrozumienie drugiego człowieka i użycie miłości jako narzędzia do zdrowienia.

Dlatego stworzyłem scenariusz krótkiego metrażu, w którym matka podejmuje inicjatywę i próbuje ocalić swoje dziecko doświadczające depresji. Końcówka filmu jest swego rodzaju odrodzeniem dziecka w sobie i do życia. Tekst piosenki przekonuje, że życie jest piękne i warte przeżycia, na przekór wszelkim przeciwnościom.

Dotarły do ciebie reakcje słuchaczy i widzów? W końcu to naprawdę trudny temat.

Tak, napisało do mnie trochę osób, które zrozumiały naszą wiadomość i były za nią wdzięczne.

Czy to więc jest kierunek twórczy – nadzieja, czy jak powiedziałeś na początku, to przede wszystkim smutek wypełnią twoją artystyczną przestrzeń?

Zawsze będę starał się zachować balans. Pracuję teraz nad kompozycją dla orkiestry, która ma swoje bardzo mroczne rozdziały, ale one mogą istnieć właśnie dlatego, że żyją obok czegoś innego. Jeśli jesteśmy w stanie skonfrontować się z ciemnością, albo nawet z niej czerpać, staje się ona na swój sposób uwalniająca. Trudno to opisać, myślę, że w waszej polskiej naturze rozumiecie element związanej z tym melancholii. Nie jestem w stanie się go pozbyć, by pisać tylko wesołą muzykę. Chodzi o to, żeby w błocie odnaleźć rosnący kwiat, wszystko rozgrywa się o subtelności. Jeśli w muzyce znajdzie się błysk nadziei, będzie on dużo silniejszy w przekazie niż cały utwór w niej utrzymany. Tego błysku zawsze szukam.







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
cocosanka
3 miesięcy temu

Rozmowa z Joepem Bevingiem była bardzo miła! Jego podejście do muzyki jako zdarzenia metafizycznego otwiera zupełnie nowe perspektywy i inspiruje do głębszego zanurzenia się w dźwiękach.

Marta
3 miesięcy temu

Ciekawa rozmowa! Joep Beving ma fascynujące spojrzenie na muzykę jako zdarzenie metafizyczne. Jego twórczość z pewnością porusza głębokie obszary emocji.

Polecamy