Kolejna cegiełka do redakcyjnych podsumowań AD 2011. Poniżej lista dwudziestu albumów, które zwróciły moją uwagę w tym roku. Kalibrację skali sporządziłem wedle zasady – im dłużej na słuchawkach, tym wyżej w zestawieniu. Dlatego też muzyka rockowa sąsiaduje tu z ambientem, a elektronika z folkiem. Zachęcam więc, przy odczuwalnym niedoborze jednego z prezentowanych poniżej gatunków, do zapoznania się z twórczością przedstawiciela konkretnego z nich i połechtania odpowiednich neuronów.
20 | The Rhythmagic Orchestra – The Rhythmagic Orchestra
Burza mózgów w wykonaniu zespołów Ska Cubano oraz Jazz Jamaica, których choćby przez same nazwy nie trzeba szczególnie przedstawiać, zarejestrowana przez Benedica Lamdina. Energetyzujące brzmienia – moc dęciaków, jazzującego pianina, marakasów i popisowych solówek na kongach. Nogi samoistnie podążą za rytmem.
http://soundcloud.com/nowamuzyka-pl/the-rhythmagic-orchestra
19 | The Twilight Singers – Dynamite Steps
Greg Dulli od ponad 20 lat przewodzi kapelom, które w bezpretensjonalny sposób łączą rockową moc z soulową erotyką. Płyta „Dynamite Steps” może godnie stanąć na półce obok pozostałych produkcji The Twilight Singers, na co niewiele zespołów może sobie pozwolić. Aktualny numer 1 legendarnej wytwórni Sub Pop.
18 | Explosions In The Sky – Take Care, Take Care, Take Care
Rockowy pazur z odrobiną patosu i zadumy. Tegoroczny album Teksańczyków zaskakuje przemyślaną budową kompozycji, szczerym ładunkiem emocjonalnym oraz pomysłem na skomplikowane melodie. Post-rock jeszcze nigdy nie był tak przebojowy.
http://soundcloud.com/constant-artists/last-known-surroundings
17 | Occam – My Rorschach
Dla jednych nu jazz, dla innych trip-hop. Tibor Lázár solową karierę rozpoczął w wielkim stylu, czarując deszczowymi klimatami noir oraz zaskakując świeżym brzmieniem na terenach, wydawać by się mogło, dawno opustoszałych. Pozycja obowiązkowa dla stęsknionych za starymi brzmieniami Bristolu, z Massive Attack na czele.
16 | Amon Tobin – Isam
Tą płytą Tobin wysadził wszystkie mosty łączące go z przeszłością. Nie dziwi więc, iż wraz z nimi w gruzach legła definicja nowoczesnego trip-hopu i IDMu. Kosmiczne podziały rytmiczne i paleta dźwięków przypominająca remix odgłosów lądującego łazika księżycowego z chórem insektów. To trwające pięćdziesiąt minut pandemonium może okazać się dziełem proroczym, wyznaczającym trendy na najbliższe lata, lecz w równym stopniu grozi mu tytuł hucpy roku. Wydaje mi się, iż wszystko stanie się jasne dopiero w światowych podsumowaniach dekady.
http://soundcloud.com/gimmethemilf/amon-tobin-bedtime-stories
15 | The Haxan Cloak – The Haxan Cloak
Instrumentarium klasyczne na dobre zagościło w produkcjach okołoambientowych. Uzupełnione rdzawą elektroniką partie skrzypiec oraz kontrabasu, tchnące ściętymi lodem pustkowiami, spodobają się przede wszystkim tym, którzy z lubością szukają kontaktu wzrokowego z ciemnością.
14 | Nostalgia 77 – The Sleepwalking Society
Muzykę grupy Nostalgia 77, od zawsze bipolarną, cechują zarówno świetne melodie, jak i rozbudowane improwizacje. Tym razem Ben Lamdin zachwyca kameralnymi aranżacjami łączącymi przebojowość produkcji Bonobo z nowoorleańską duszą. Leniwy jazz w sam raz na niedzielne popołudnie. Szkoda, że tak miła uchu muzyka nie wita co rano z odbiorników radiowych.
13 | Implodes – Black Earth
Album, który powinni nagrać synowie Richiego Blackmore’a i Tony’ego Iommi wraz z wnukami Aleistera Crowley’a. Okultystyczne wizje okute rockiem alternatywnym i brutalnie hałaśliwym ambientem. Dla fanów witch house’u i nie tylko.
http://soundcloud.com/kranky/implodes-oxblood
12 | Jacaszek – Glimmer
Sny polskiego twórcy muzyki poszukującej o epoce baroku. Przepiękna synteza drżącej elektroniki z klasycznym instrumentarium dorównująca światowym produkcjom pomysłem, warsztatem oraz treścią.
http://soundcloud.com/experimedia/jacaszek-glimmer-album-preview
11 | Tonbruket – Dig It To The End
Brawurowa akrobatyka po muzycznych biegunach – od hard rocka i folku, po latino, a to wszystko oczywiście w jazzowej konwencji. Tak w jednym zdaniu można zamknąć dotychczasową karierę solową ex-kontrabasisty grupy Esbjorn Svensson Trio. Drugi studyjny album Tonbruket obieram za dobry omen, zwiastujący chłopakom z północy międzynarodową karierę.
10| Justice – Audio, Video, Disco
Rock stadionowy wżeniony w rodzinę francuskiego house’u dał w rezultacie produkt piorunujący przy jakimkolwiek kontakcie ze słuchawkami, bądź głośnikami. Album rejestrami przebojowości często osiągający poziom „Discovery” Daft Punk, po którym „Robot Rock” wydaje się być projektem na Muzykę w podstawówce.
http://soundcloud.com/nickraymondg/justice-helix
9 | James Blake – James Blake
Swój styl wykreował wykorzystując to, co znalazł za kulisami dzisiejszego przemysłu muzycznego – auto-tunery, vocodery, samplery, elektroniczną perkusję i syntezatory. Łącząc w nową jakość składniki, którymi faszerują się dziesiejsze gwiazdki popu okazał się pomysłowym kompozytorem, z satysfakcją pokrywającym chwytliwe melodie interferującymi falami basów, pianinem o chropowatej barwie i szumem. Dla jednych post-dubstep, dla mnie soul XXI wieku.
8 | Tim Hecker – Ravedeath, 1972
Wielki reformator muzyki ambient wchodzi ze swoją twórczością do kościoła, traktując je jak ogromne studio nagraniowe. Skrzypiące ławy, praca dmuchawy organowej i lekko nadtopione akordy fortepianowe – „Ravedeath, 1972” udowadnia, iż klimat nagrań jest momentami ważniejszy od samej muzyki, co wcale nie zwiastuje jałowych kompozycji i przebrzmiałych treści. Hecker zawsze stawiał więcej pytań, aniżeli dawał odpowiedzi. Nie inaczej jest w tym przypadku.
http://soundcloud.com/ohtaffeta/12-in-the-air-iii-tim-hecker
7 | Leszek Możdżer – Komeda
Tytan muzyki improwizowanej zmierzył się z twórczością Krzysztofa Komedy. Rozbudowane aranżacje kompozycji zaczerpniętych z opasłego katalogu współtwórcy polskiej szkoły jazzu zachwycają pomysłowością i przestrzenią, bo „Komeda” to przede wszystkim to, co pomiędzy znanymi z filmów nutami.
6 | Bass Communion – Cenotaph
Zapowiadany jako następca legendarnego już “Ghosts On Magnetic Tape” album otwiera słuchacza na doznania, przy których nocna gra w Diablo i japońskie horrory wydają się być miłym wspomnieniem z dzieciństwa. Trudno powiedzieć, czy rytm, który nieustannie towarzyszy muzyce, to dalej dzieło Stevena Wilsona, czy już nasze wyraźnie przyspieszone tętno. W świetle księżyca „Cenotaph” brzmi zupełnie inaczej, niż podczas popołudniowej siesty. Warto przekonać się o tym na własnej skórze.
5 | A Winged Victory For The Sullen – A Winged Victory For The Sullen
W teorii – ambient. W rzeczywistości – muzyka klasyczna odzwierciedlająca inspiracje jej twórców, Dustina O’Hallorana oraz Adama Wiltzie. Sekcja smyczkowa, fortepian ne plus ultra, fagot, waltornia i duże poszanowanie ciszy sprawiają, iż „A Winged Victory For The Sullen” jest idealną formą rekonwalescencji dla melomanów styranych agresywną elektroniką. Muzyka tła wróciła do swoich korzeni. W wielkim stylu.
4 | PJ Harvey – Let England Shake
Drobna brunetka rozliczająca się z demonami gnębiącymi Wyspiarzy z pomocą bojowych marszy, kołysanek i gitarowych ballad, lecz to słowa, nie muzyka, są tu najważniejsze. Brytyjka w porażający sposób pokazała ludzką naturę, która potrafi pchnąć do mordu i do końca życia targać sumienie koszmarami, gdyż wojna nigdy nie kończy się wraz z ostatnim wystrzałem. „I live and die through England” śpiewa gorzko PJ, mając ojczyznę w sercu i zbrodnie swojego kraju na ustach.
http://soundcloud.com/moonlightdriive/bitter-branches-pj-harvey
3 | Ben Frost & Daníel Bjarnason – Sólaris
Pomysł na ambient inspirowany opowieścią Stanisława Lema narodził się w głowach Briana Eno oraz Daníela Bjarnasona. Tak powstała muzyka intrygująca, hipnotyzująca pracą orkiestry symfonicznej, która w kapitalny sposób urzeczywistniła wizję żywej istoty świadomością sięgającej daleko poza ludzkie rozumowanie. Tegoroczny numer 1 pośród okołoambientowych produkcji.
2 | Radiohead – The King of Limbs
Nigdy nie byłem fanem Radiogłowych. „OK Computer” i „Kid A” nie zmieniły mojego muzycznego światopoglądu. Tym większym zaskoczeniem okazał się dla mnie ich najnowszy album, który z początku zahipnotyzował mnie porażającą okładką. Brytyjczycy zarejestrowali na „The King of Limbs” eksplozję, w wyniku której nastąpiła atomizacja rockowego brzmienia. Efekt? Mnóstwo zduplikowanych gitar i głosów na tle syntetycznej perkusji. Taniec schizofrenika w sali luster. Szczerze się dziwię, czemu fani Yorke’a i spółki rozdzierają szaty nad ich kolejnymi płytami. Za materiał z tej wiele debiutujących zespołów dałoby się pokroić. Nie wspominając o tych, które już dawno zjadły swój ogon.
http://www.youtube.com/watch?v=TDpiJ7cyWz4&feature=related
1 | Fleet Foxes – Helplessness Blues
Długie włosy, krzaczaste brody, pstrokate kamizelki, kraciaste koszule i spodnie rurki. Fleet Foxes nie różniliby się niczym od pozostałych indie-rockowców, gdyby nie fakt, iż jako nieliczni z tego grona potrafią grać i śpiewać. I to jeszcze jak! Folkowcy z Seattle skutecznie przegonili widmo ‘syndromu drugiej płyty’ czyniąc z głosu swój główny oręż, który okazał się być potężny i delikatny zarazem. Prowadzone z niegasnącą pasją i sercem słodko-smutne akustyczne piosenki są niczym innym, jak wziernikiem do duszy. Soundtrack lata, który nie opuszczając moich słuchawek aż do grudnia zostaje albumem roku.
I’m incredibly amazed for missing this the first time round. Well done on the ideas and perspective.
a laseczka na zdjęciu tytułowym to kto? 😉
tekie se to zestawienie
Ale namieszane 🙂 Podsumowanie ciekawe, części pozycji nie znam, jest też kilka, które zapewne pojawią się i w mojej top liście. Blake koło Heckera, to dziwi.
Fleet Foxes tak bardzo przypomina mi Simona & Garfunkela, a Simon & Garfunkel tak bardzo przypomina mi dom. dobra płyta i zasługuje na wysoką pozycję, ale na nm jakoś się jej nie spodziewałam.