Wpisz i kliknij enter

David Bowie – Earthling

Premiera sprzed dwudziestu lat, czyli elektroniczne poszukiwania laureata nowomuzycznej płyty roku 2016.

Kiedy wydawało się, że po sukcesach komercyjnych i artystycznej mizerii drugiej połowy lat osiemdziesiątych David Bowie podzieli los wielu innych idoli i odejdzie w zapomnienie, dobrowolnie grając drugie skrzypce w niszowej kapeli Tin Machine, on raz jeszcze zagrał wszystkim na nosie. W kolejną dekadę wkroczył bowiem (!) wolny od zobowiązań kontraktowych i przede wszystkim od schlebiania gustom masowej publiki. Zawsze czujny wobec najnowszych trendów, zainteresował się współczesną muzyką elektroniczną (nie po raz pierwszy, vide nagrana z Brianem Eno niesamowita „trylogia berlińska” z lat 1977-79) spędzając lata dziewięćdziesiąte na interesujących poszukiwaniach.

W 1993 roku ukazały się dwa albumy – „Black Tie White Noise” i „The Buddha of Suburbia” – obydwa dość od siebie różne (pierwszy to krążek „weselny” z silnymi wpływami jazzu, drugi to soundtrack do serialu telewizyjnego), lecz z jednym wspólnym mianownikiem – żyłką odkrywcy nowych terenów, której brakowało artyście w poprzednim dziesięcioleciu. Płyta „1.Outside”, znamionująca krótkotrwały powrót Briana Eno, stanowiła apogeum tych eksperymentów, łącząc w sobie rock, industrial, jazz, awangardę i elektronikę. Wspólna trasa koncertowa z Nine Inch Nails oraz brytyjska muzyka taneczna zainspirowały Bowiego do eksploracji tych wątków, czego efektem album „Earthling” wydany 3 lutego 1997 roku.

W jednej ze scen „Jungle Fever”, dokumentalnego filmu Channel 4 o scenie jungle i drum’n’bass, Grooverider i Fabio wspominają, jak w jednym z londyńskich klubów widzieli Bowiego, który siedział na parkiecie jak w transie i kiwał głową w rytm połamanych dźwięków. Swoje zainteresowanie jungle tłumaczył tym, że zawsze pociągała go muzyka taneczna, czemu wcześniej dał wyraz na soulowo-funkowej płycie „Young Americans” (1975) i popowym bestsellerze „Let’s Dance” (1983). Wchodząc do studia nagraniowego pięć dni po zakończeniu trasy promującej „1.Outside”, chciał zrobić „dźwiękową fotografię zespołu z tamtego okresu” oraz nagrać coś „naprawdę dynamicznego i agresywnego”.

Sesje nagraniowe trwały niewiele ponad dwa tygodnie, mimo że Bowie i muzycy sesyjni zaczęli z jednym tylko utworem – „I’m Afraid of Americans”, który nie trafił na poprzedni album. „W przeciwieństwie do większości produkcji drum’n’bassowych, nie samplowaliśmy tylko nagrań innych ludzi. Bębniarz Zac Alford zrobił własne loopy werbla i stworzył różnego rodzaju dziwaczne rytmy i sygnatury czasowe. Potem przyspieszaliśmy je do regularnych junglowych 160 beatów na minutę. Tak właśnie zrobiliśmy ten album. Cały sampling pozostał w domu i w pewnym sensie stworzyliśmy własny pejzaż dźwiękowy” – wyznał w jednym z wywiadów twórca Ziggy’ego Stardusta.

Bowie i gitarzysta Reeves Gabrels (stary znajomy z Tin Machine) wykorzystali technikę zastosowaną już na „1.Outside” – przenoszenie gitarowych partii do samplera i tworzenie na ich podstawie riffów. „To prawdziwa gitara, ale skonstruowana w syntetyczny sposób”, komentował Bowie i dodawał, że podobnie potraktował dźwięki saksofonu, zniekształcając je nie do poznania. Jungle to nie jedyna inspiracja na „Earthling”. Bowie słuchał też Young Gods i The Prodigy, z kolei Gabrels interesował się amerykańską muzyką industrialną i brytyjską elektroniką w rodzaju Underworld. Podobnie jak ci ostatni, chcieli połączyć formę piosenkową z nowymi brzmieniami.

W warstwie tekstowej Bowie zamierzył sobie „teksturalny dziennik”, swoisty zapis tego, jak wyglądały dlań ostatnie lata tysiąclecia: „Wspólnym mianownikiem tych piosenek jest moja nieustająca potrzeba wahania się pomiędzy ateizmem a rodzajem gnostycyzmu. Poruszam się między jednym a drugim, ponieważ obydwa wiele znaczą w moim życiu. Kościół nie pojawia się w moich tekstach ani myślach. Nie mam żadnego zrozumienia dla żadnej zorganizowanej religii. To, czego potrzebuję, to odnalezienie równowagi duchowej wobec tego, jak żyję i tego, jak umrę. I ten czas – od dziś aż po mój koniec – to jedyne, co mnie fascynuje”.

W trakcie nagrywania albumu Bowie i zespół eksperymentowali bez ograniczeń. W utworze „Looking For Satellites” Gabrels miał grać tylko na jednej strunie na raz, z kolei pianista Mike Garson został poinstruowany, by w tym samym kawałku powtórzyć klimat kompozycji Igora Strawińskiego „Ragtime na jedenaście instrumentów”. Fragment linii basowej z singlowego „Little Wonder” (w którym pojawia się też słynny amen break) powstał, gdy Gail Ann Dorsey zmagała się z kaczką do gitary – nieświadoma, że jest nagrywana. Gitarowy riff w „Dead Mean Walking” oparto o rzecz z utworu „The Supermen”, którą w latach 60. zagrał Bowiemu sam Jimmy Page, jeszcze przed sianiem zgorszenia w szeregach Led Zeppelin.

Bowie starał się być na czasie zarówno w muzyce, jak i w technologii. Jeszcze w połowie lat dziewięćdziesiątych, jako jedna z pierwszych gwiazd, założył BowieNet – własny serwis internetowy, darmowy ale z płatną opcją m.in. dostępu do rzadkich materiałów i konta mailowego. To właśnie na jego łamach opublikował (znów jako pierwszy w historii) promujący płytę „Earthling” singiel „Telling Lies”, który został pobrany ponad 300 tysięcy razy. Podobnie jak inne single z tego albumu, utwór został zremiksowany przez śmietankę sceny jungle: Adama F i A Guy Called Gerald. W 1998 roku Bowie pojawił się nawet na płycie „Saturnz Return” Goldiego, smutno zawodząc w kompozycji „Truth”.

Latem 1997 roku Bowie wyruszył w trasę promującą „Earthling” (wcześniej, w styczniu, świętował 50. urodziny w nowojorskiej Madison Square Garden u boku m.in. Lou Reeda, Roberta Smitha i Dave’a Grohla), na której grał choćby „The Man Who Sold The World” w wersji jungle. Koncerty odbywały się zarówno w halach, jak i w klubach. Podczas Phoenix Festival Bowie i zespół zagrali w namiocie – na dodatek pod nazwą Tao Jones Index. Występ odbył się w ciemności przerywanej stroboskopami i suchym lodem. To właśnie podczas tej trasy artysta nieomal wystąpił w Polsce. Niestety zainteresowanie koncertem w gdańskiej Hali Olivia w lipcu 1997 roku było tak małe, że imprezę odwołano.

„Earthling” spotkał się z dobrym przyjęciem. Album trafił na 6. miejsce brytyjskiej listy przebojów (39. pozycja w USA), dostał dwie nominacje do Grammy, a wideoklip do „Little Wonder” nominowano do Brit Award (notabene w filmiku do „I’m Afraid Americans” wystąpił Trent Reznor). Recenzent magazynu „Rolling Stone” pochwalił płytę i nazwał ją „najlepszym materiałem Bowiego od czasów »Scary Monsters«”, czym rozpoczął mantrę powtarzaną potem do znudzenia przez prasę. Dziś, z perspektywy dwudziestu lat, „Earthling” opiera się próbie czasu, będąc jednocześnie świadectwem okresu, w którym powstał. Z drugiej strony gdzieś pod tą całą cyfrową otoczką jest przecież David Bowie. Czyli właściwie kto?

Virgin/BMG/RCA | 1997







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Miksi
Miksi
6 lat temu

Moim zdaniem album szybko się zdeaktualizował. Jungle odeszło tak szybko, jak się pojawiło. Pomysł na mieszankę Prodigy z NIN nietrafiony. To najmniej oryginalna płyta Bowiego. Dla mnie trochę nieporozumienie.

Ksawery St. John-Smythe
Ksawery St. John-Smythe
7 lat temu

Dobry tekst, więcej takich retro recenzji. DB to zaiste wielki artysta, który potrafił się odnaleźć w każdych realiach i wyjść zarazem z czymś ciekawym.

Polecamy