Z Bydgoszczy dla przyjemności.
Pamiętam taki czas, kiedy taka płyta jak „Corona”, wywołałaby szum medialny w środowisku dziennikarzy specjalizujących się w muzyce. Ileż tu byłoby odniesień do Zachodu. Jaki materiał do pisania o doganianiu świata. Ileż nut, którymi można by obłaskawić głodną własnych idoli polską publiczność. Tymczasem dziś, kiedy album ukazuje się, rozgłosu jakby mniej, co nie jest winą zawartości, a normalności jaka zapanowała na rynku. Przekonywanie kogokolwiek do wysokiego poziomu naszej sceny, sensu nie ma. Sens pozostaje w promowaniu twórców wszelkimi możliwymi sposobami. W takich okolicznościach przyrody słuchanie krążka Tomasza Turskiego może służyć jedynie przyjemności.
Znakomity początek. Coś jakby dostrajanie radiostacji. Przebija się operowy śpiew, trzaski spowijają cały krajobraz. Od razu zaznaczę, że „Lima 2 / Bodyleaving” jest jednocześnie istotą tego albumu, co główną przeszkodą do pełnego nim zachwytu. Spieszę wyjaśnić o co chodzi. Otóż rozległa forma, nietuzinkowy klimat, operowy posmak, elektroniczny szum – to wszystko nie jest dziełem przypadku, a przemyślaną kompozycją. Jest w tym nieoczywistość i Twin Peaks (to stare). W części drugiej inspiracja Jakubem Ziołkiem nasuwa się sama za sprawą gitary akustycznej i noise`owego finału. Podobieństwo słychać również w nieczytelnych słowach, utopionych gdzieś w reszcie melodii. Tak przytłaczający kawałek sprawia, że dalej słucha się z przyjemnością, ale i narastającym zniecierpliwieniem kiedy to album zatoczy pełne koło, żeby można usłyszeć numer jeden raz jeszcze.
Następnym kompozycjom niczego nie brakuje. „Thunderstorms” zgodnie z tytułem przywołuje deszcz i burzę. Sam w sobie jest uroczą balladą utopioną w echu. Rozchodzi się po podłodze, a w końcówce przywołuje hałas. „The Cabin” przynosi zmianę. Prosta melodia i żwawszy rytm kieruje skojarzenia gdzieś w rejony The National. Turski mocniej pociąga za struny gitary elektrycznej. Czystości dźwięku poprawiać nie zamierza, przez co jedynie domyślać się można o czym śpiewa lub potraktować głos jako element składowy muzyki. Na nudę narzekać nie można. „Corona” oddaje atmosferę lasu. Raczej nocną porą. W porę szumieć zaczyna ambient i trzeba przyznać, że Foghorn wie jak formą bawić się należy.
Przed finałem trafiamy jeszcze na dwa duchy. Pierwszy z białej wody, łagodny, akustyczny ze szmerem wodnym w tle. Rozmarzone i rozmyte plamy dźwięku. Drugi ze starej olchy jest ciekawszy, bardziej niespokojny. Owszem jest gitara akustyczna, ale w roli przeciwwagi dla mrocznego tła. Aczkolwiek należy przybliżyć ucho do partii gitary, gdyż do najjaśniejszych na krążku zalicza się. Zamykający „Saviour Speaks Through The Branches” to kolejny popis rozrzutności stylistycznej Turskiego. Skoki po różnych gatunkach są wizytówką twórczości Foghorn. Wśród gości pojawia się Zguba związany z blackmetalowym Widziadłem. „Corona” mieści w sobie mnogość klimatów i kontrastujących ze sobą brzmień. Nic nowego pod słońcem, ale widać, że Tomasz Turski wie co chce osiągnąć. Mnie to wystarczy.
Opus Elefantum Collective | 2018
W połowie drogi między wczesnym Hood a Third Eye Foundation. Znakomite.