Na wzgórzu perkusyjnych abstrakcji.
Wyruszamy do Ugandy i Wielkiej Brytanii by dotrzeć do źródeł projektu Nihiloxica. Od jakiegoś czasu obserwuję dokonania tego amalgamatu stapiającego tradycyjną muzykę perkusyjną z współczesną elektroniką. Przysłuchiwałem się uważnie dwóm pierwszym EP-kom Nihiloxica (2017) i Biiri (2019) opublikowanym przez modną ostatnimi czasy ugandyjską wytwórnię Nyege Nyege Tapes. No i w końcu pojawił się pierwszych ich długogrający longplay Kaloli.
fot. Will Leeming
Nihiloxica powstała z połączenia zespołu perkusyjnego z Kampali Nilotika Cultural Ensemble i dwóch Brytyjczyków – Petera Jonesa (pq) oraz Jacoba Maskella-Keya (Spooky-J), odpowiedzialnych za warstwę elektroniczną i produkcję. W tym składzie zagrali kilka tras po Europie więc nawiązali mocne porozumienie. Muzycy z Ugandy oferują tu bogactwo rytmiczne z różnych części swego kraju: Busoga ze wschodu, Bwola z północy, Gunjula ze środkowego regionu – posługując się rozmaitymi bębnami o zróżnicowanych tonach.
Mnie na samym początku zaintrygowała okładka Kaloli, na której widzimy padlinożernego bociana Marabou stojącego na stercie odpadów będących częścią jednego z wysypisk śmieci w Kampali, gdzie występuje wysoki poziom zanieczyszczenia na terenie całego miasta. Ten apokaliptyczny obraz, pokryty gnijącą materią różnego pochodzenia, wzbudza zarówno atawistyczne myśli, jak i przypominające o sile natury oraz cyklu, w który jesteśmy wszyscy wpisani. To tylko pozornie „kolorowy” pejzaż, w dodatku rządzący się przypadkiem – ponieważ nigdy nie wiadomo, co obok siebie znajdzie się w takim miejscu, pełnym sprzeczności.
O przypadku nie możemy jednak mówić, kiedy zagłębiamy się w instrumentalne nagrania z Kaloli, w których dominują perkusyjny trans / motoryka oraz wielowarstwowość. W Supuki i Tewali Sukali afrykańska tradycja nasiąka metalicznymi pogłosami wywiedzionymi z industrialu, tym samym trafnie dopisując dźwiękowy komentarz do zdjęcia z okładki. Dychotomiczne wnętrze Gunjula dysponuje wieloma brzmieniami – zahaczającymi nawet o noise, dzięki czemu zrodziło się trudno klasyfikowalne zjawisko elektroakustyczne. Podobnie jak w Mukaagafeero, lecz z tą różnicą, że ładnie tu rozciągnięto ambientowe plamy, które z czasem przechodzącą w syntezatorowy warkot.
Szalona motoryka w Black Kaveera torpeduje zmysły, zapraszając do transowego tańca. Tak sobie pomyślałem, że w tym miejscu – jak i paru innych – odnaleźliby swoje rytmiczne przestrzenie członkowie grupy Battles. Ciekawe są także króciutkie przerywniki – 160819, 160819 i 170819, z czego ten ostatni to już kilkuminutowy i wieńczący cały album, pełniący rolę swoistej kołysanki z onirycznym fletem engalabi i pulsującą orkiestrą świerszczy. Szkoda, że tylko jeden taki utwór znalazł się na Kaloli.
W Busoga sprawnie i bez zgrzytów elektronika miesza się z bębnami. Salongo wyrasta z plemienności, a taki rodzaj hipnotycznego transu mógłby trwać bez końca. Zdecydowanie jeden z najważniejszych fragmentów na całym krążku. Mocne, szorstkie i basowe uderzenia w Bwola mogą rozerwać niejeden sound system.
Podchodziłem do Kaloli kilkakrotnie, zanim oswoiłem się z wizją Nihiloxica. I nie jest tak, że da się ją ugłaskać czy w jakiś sposób zawłaszczyć. Ten dźwiękowy stwór nie jest łatwym kompanem, wymaga wiele uwagi i poświęcenia, ale wytrwałość zostanie nagrodzona przez Nihiloxica – spotkaniem z niecodziennym materiałem, na swój sposób wizjonersko popychający współczesną muzykę w nieznane. Może trochę brakuje mi warstwy wokalnej – jakiś przeszywający i demoniczny głos, mógłby nieźle tu zamieszać. I też śmielej bym sięgał po elektronikę, by jeszcze bardziej kontrapunktować gęstą i duszną taflę perkusyjnego szaleństwa. Nie zmienia to faktu, że mamy kolejną mocną pozycję w tym roku, która potwierdza, że nowa muzyka wyrasta w najmniej oczekiwanych zakątkach świata.
12 czerwca 2020 | Crammed Discs
Strona Nihiloxica »
Profil na Facebooku »
Strona Crammed Discs »
Profil na Facebooku »