Tak brzmiałby house, gdyby go tworzył Miles Davis?
Kiedy trzydzieści lat temu Chris Korda wymyślił Church Of Euthanasia, rzucając slogan „Save Your Planet, Kill Yourself”, stawiało to go w rzędzie niebezpiecznych szaleńców w stylu Jima Jonesa i jego Peoples Temple. Dzisiaj krzykliwy antynatalizm amerykańskiego trickstera już nie wywiera takiego wrażenia. Czas zrobił swoje: współcześni ekolodzy są czasem tak radykalni w swych ideach, że szokujące hasła sprzed trzech dekad nie wydają się już niczym ciekawym. Całe szczęście zupełnie na odwrót jest z muzyką potomka słynnych węgierskich filmowców.
Kiedy ukazały się pierwsze nagrania Kordy – był on już kobietą i zachłystywał się klubowym hedonizmem. „Sex Is Good” głosił tytuł jego debiutanckiego krążka z 1998 roku, lokując się w formule perwersyjnego połączenia electro i house’u, które już chwilę potem okrzyknięto mianem „electroclashu”. Na fali tejże mody Korda nagrała dla wytwórni DJ Hella dwa albumy, który tak naprawdę w porównaniu z ówczesnymi dokonaniami Fisherspoonera czy Miss Kittin i The Hackera, wypadały dosyć blado. Nic więc dziwnego, że Amerykanka zwinęła manele i zniknęła z fonograficznego rynku na długie 16 lat.
Jej powrót w 2019 roku z płytą „Akoko Ajeji” dla niemieckiego Perlona był totalnym zaskoczeniem. Korda zaprezentowała tym razem zupełnie inną muzykę: minimalowy house o abstrakcyjnym tonie, który brzmiał jakby go nagrała zupełnie inna artystka niż ta, która odpowiadała za płyty z początku XXI wieku. Szybko okazało się, że w międzyczasie Korda oddała się studiom nad strukturami rytmicznymi i stworzyła kilka programów komputerowych do tworzenia muzyki. Wszystko to sprawiło, że zmieniła podejście do komponowania. Kolejny tego efektem jest jej nowy album – „More Than Four”.
Krążek otwiera miły ukłon w stronę micro-house’u w stylu Akufena w wypełnionym poszatkowanym samplami „Virtue Signal”. „Ticking” dla odmiany uwodzi swingującym rytmem rodem z nowojorskiego garage’u, wspartym funkowym pochodem basu. „More Than Four” otwiera dłuższy segment z klimatycznym deep house’m, uwodząc nostalgicznymi akordami piano i prog-rockowym pasażem syntezatorów. W „Moonchego” zupełnie niepotrzebnie rozbrzmiewają wokoderowe głosy, niszcząc ulotny nastrój, tworzony przez wibrujące arpeggio i nocne tło. Całe szczęście nic już nie psuje uroku „Shelter In Bass” i „Pleasant Mistake”, gdzie do głosu dochodzą echa dubu i jazzu.
„LCM” to taki mało muzyczny przerywnik: ćwiczenie z polirytmii, rozpisane na plemienne perkusjonalia i klubowy bit. Kontrapunktem dla tych ekstrawagancji okazuje się być najbardziej rozbudowane nagranie w zestawie – wpisujący się w formułę nowojorskiego latino-house’u spod znaku Masters At Work „Charlie’s Big Break”. Jeszcze bardziej pomysłowy okazuje się utwór „Lodidi”: zaczyna się jak rasowe fusion, by potem zamienić się w house i ostatecznie na koniec znów wrócić do fusion. Na finał dostajemy dwa wymyślne utwory, wpisujące minimalistyczne wariacje fortepianowe w stylu Philipa Glassa w deephouse’ową rytmikę – „Kahelo” i „Heard A Moon”.
Płycie towarzyszy oczywiście duża otoczka filozoficzna – już sam jej tytuł nawiązuje do albumu Milesa Davisa z 1966 roku „Four & More”, a wokalne wstawki Kordy dedykowane są spiskowym teoriom i wspomnianemu antynatalizmowi. Mało tego: poszczególne utwory są skonstruowane z matematyczną precyzją i odzwierciedlają eksperymenty ich autora z podziałami rytmicznymi za sprawą skonstruowanego przezeń software’u o nazwie Polymeter. Kto by się jednak tym przejmował? Liczy się muzyka, a ta jest naprawdę przednia, stawiając „More Than Four” w rzędzie najlepszych płyt z house’m w tym sezonie.
Chapelle XIV Music 2022