Bez topograficznych śladów.
Trochę czasu minęło od ostatniej płyty Laurel Halo. Tyle lat milczenia, że można było stracić nadzieję, że jakieś nowe dźwięki w ogóle powstaną. Tymczasem nie dość, że nowa płyta wyszła, to jeszcze pojawiła się w nowym wydawnictwie Awe, którego założycielką jest sama Halo, a to pozwala przypuszczać, że na następną nie będzie trzeba czekać aż tylu lat. Nim jednak przyszłość nadejdzie skupmy się na teraźniejszości, gdyż „Atlas” może być jakimś zaskoczeniem dla słuchaczy. Istotne jest również to, że nie jest tu sama, a goście wnoszą naprawdę dużo do albumu.
Na pierwszym miejscu wymieniłbym Lucy Railton (w tym roku również na płycie z Kali Malone). Jej wiolonczela towarzyszy nam na 8 z 10 utworów. Natomiast jeśli chodzi o udział muzyki klasycznej, to na „Atlasie” jest go pełno. Obecne są również skrzypce, na których gra James Underwood (też 8 utworów), ale także sama twórczyni, która sięga zresztą nie tylko po elektronikę, ale również po fortepian i gitarę. „Na papierze” wygląda to jak posiłkowanie się orkiestrową energią, ale w przypadku tej płyty jest to raczej tłumienie jej. „Reading the Air” może posłużyć nam za przykład, gdzie smyczki zostają wciągnięte w ambient rozpuszczony w wodzie.
Właśnie wodnistość nadaje muzyce Halo malowniczości. Wyraźne przejście stanów skupienia słychać w „Late Night Drive”, który z wietrznego staje się rozmyty, co uwypukla widmowy głos kompozytorki. Idealnym momentem do uchwycenia nastroju jest „Sweat, Tears or the Sea”, gdzie zniekształcona elektronika łączy się płynnie z fortepianem. Potem następuje ogromny (w skali płyty) utwór tytułowy o wysoce triumfalnym charakterze. Szczyptę jazzu dokłada Bendik Giske na saksofonie obecny już w otwierającym utworze „Abandon” znakomicie sprawdzającym się w roli fałszywego przewodnika zapraszającego w ekscytującą podróż, który w pewnym momencie ginie sprzed oczu i w efekcie porzuca nas pozostawiając na pastwę losu.
Nie wiem czy „Atlas” można sklasyfikować jako muzykę podróżniczą. Jeśli już to brzmi niczym ilustracja do „Atlasu lądów niebyłych” Edwarda Brooke-Hitchinga. Laurel Halo ochoczo wprowadza do swojej muzyki świat legend i tęsknot, wymyślonych krain bez topograficznych śladów. Jedną z najwspanialszych jest „Belleville” z wokalizami Coby Sey, gdzie czujemy się niczym w przypadkowym barze o tajemniczej aurze. Albo ostatni rozdział („Earthbound”) o dość promienistym kształcie. Już sobie daruję wzmiankowanie o poezji, twórczości Basinskiego czy Debussy`ego. Laurel Halo jest dobrze obeznana z tym wszystkim i proponuje strukturalnie odmienną muzykę, choć o podobnej wrażliwości. No to do zobaczenia.
Awe | 2023
Bandcamp: https://laurelhalo.bandcamp.com/album/atlas
FB: https://www.facebook.com/laurelhalo