Finał polirytmicznej trylogii.
Kiedy niemiecki producent rozpoczynał swą działalność w 2001 roku, podejmując współpracę z wytwórnią Classic i nagrywając dla niej EP-kę zatytułowaną dowcipnie „The Shnic Shnac”, wydawało się, że jak przystało na młodego człowieka, ustawia się on w radykalnej opozycji do swego ojca. No bo przecież Friedrich Goldmann był wybitnym twórcą muzyki współczesnej, a jego syn – zachwycił się klubową elektroniką i zaczął tworzyć minimalowe techno. Ale wystarczyło zaledwie kilka lat, by na swym debiutanckim albumie „Voices Of The Dead” z 2008 roku, młody artysta w wyraźny sposób odwołał się do kanonu muzyki współczesnej XX wieku.
Dalsze koleje losu Stefana Goldmanna pokazały, że w tym przypadku jabłko wcale nie tak daleko padło od jabłoni. Nie rezygnując z tworzenia techno i regularnego grania w Berghain, zaczął on z coraz ciekawszymi rezultatami tworzyć muzykę eksperymentalną, momentami bliższą tradycji elektronicznej kosmische musik, a kiedy indziej – będącą niemal wprost podaną neoklasyką o akustycznym brzmieniu. W pewnym momencie Goldmanna zainteresowała również muzyka etniczna, na bazie której postanowił stworzyć „prawdziwy broken beat”. Efektem tego były dwie płyty – „Veiki” i „Vector Rituals”. Teraz dołącza do nich trzecia.
O ile na dwóch poprzednich albumach niemiecki producent wpisywał rytmiczne wygibasy w formułę techno, tak na „Alluvium” oddaje się w pełni abstrakcyjnym eksperymentom. Pierwsze trzy nagrania skoncentrowane są stłumionych, ale hipnotycznych rytmach o plemiennej proweniencji, które z rzadka uzupełniane są wijącymi się dronami („Axios”) czy zgrzytliwymi przesterami („Yantra”). Potem Goldmann sięga po dźwiękowe taktyki rodem z estetyki glitch, co sprawia, że muzyka zaczyna nabierać roztrzepotanego brzmienia rodem z wczesnych płyt Raster Noton („Scylax”). Goldmann potraf jednak tę minimalistyczną ekwilibrystykę ozdobić zaskakującymi dźwiękami – choćby przetworzonymi głosami („Drilon”).
Nieraz już niemiecki twórca dawał na swych płytach wyraz zainteresowania post-industrialną awangardą. Tutaj dzieje się to w „Magoras” i „Tyros”, gdzie wolne i rwane bity rodem z techno zostają zatopione w świdrujących strumieniach cyfrowego noise’u. Kontynuacją tego wątku jest „Arda” – ekspresyjny power ambient, łączący chmurne drony z falującymi przesterami i wibrującymi perkusjonaliami o bliskowschodnim tonie. „Hebros” odwołuje się bezwstydnie do afrobeatu i z powodzeniem mógłby się znaleźć na którejś płycie Harmoniousa Theloniousa. W kończących zestaw „Ropotamo” i „Scamander” otrzymujemy pulsujący ambient, zestawiający polirytmiczne efekty z przestrzennymi odgłosami.
W tworzeniu materiału na „Alluvium” Stefan Goldmann korzystał z badań nad tradycyjnymi rytmami ludowymi z Turcji, Grecji i Bułgarii. Rytmiczne połamańce, które są podstawą większości nagrań z płyty, zakorzenione są chyba jednak nieco dalej pod względem geograficznym – w muzyce Bliskiego Wschodu i Afryki. Niemiecki producent wykorzystuje te inspiracje podobnie jak niegdyś robił to Maslimgauze – kreatywnie, niekonwencjonalnie i w typowy dla siebie sposób. Może nie jest to tak udany i oryginalny album, jak „Veiki”, ale w ciekawy sposób uzupełnia on dwa poprzednie, dodając nowe barwy do tej polirytmicznej trylogii.
Macro 2023