Wpisz i kliknij enter

Sarathy Korwar – More Arriving

Muzyka migracji.

Jednym z powodów, dla których pokochałem muzykę miłością szczerą i bezgraniczną, była wiara, że właśnie ta część sztuki, nienamacalna, może zmienić świat. Albo przynajmniej, jak to ujął Tomasz Stańko, pogrubić wrażliwość. Moje przekonania, póki co, nie osłabły, a takie albumy jak „More Arriving” dają zastrzyk energii. Szczególnie, że akurat tu energii nie brakuje. Sarathy Korwar zaczął od prezentowania muzyki ludu Sidi na albumie „Day to Day”. Potem rzucił wyzwanie londyńskiej scenie jazzowej wydając monstrualny album „My East Is Your West”, a teraz w sytuacji napięcia w kwestii brexitu oraz ciągłej kampanii przeciwko uchodźcom i, szerzej, cudzoziemcom on wydaje album, którego tytuł nie pozostawia zbyt wielu wątpliwości w sprawie przyszłości świata.

Do swojego mocnego przekazu zaciągnął przede wszystkim hip-hop. Nie jest to wybór przypadkowy, gdyż nikt obecnie nie wyraża lepiej gniewu niż stojący za mikrofonem MC. Oczywiście nie zapomniał o jazzie, cyfrowym folklorze czy elektronicznych wstawkach, ale nie one tu są na pierwszej linii. Liczą się słowa i rytm, który spoczywa na barkach autora zasiadającego za perkusją. Napisać, że na „More Arriving” kipi od gniewu, to nic nie napisać. Mogę dorzucić, że nie dominuje tu język angielski, a raperzy z Indii wypadają znakomicie. Taki MC Mawali, który występuje w otwierającym „Mumbay” tnie równo z ziemią i ściga się z duetem saksofon-perkusja. Trudno wyłonić zwycięzcę, ale na ulicy całość mogłaby porwać tłum.

Radykalizm polityczny wybrzmiewa tu podobnie do tego umieszczonego na ostatniej płycie Sons of Kemet. Następne nazwisko do zapisania to Prabh Deep, który jest bohaterem mocnego uderzenia w postaci „Coolie”. Właśnie w tym utworze pada dość niewygodne dla Zachodu przypomnienie: „Cocaine run by the CIA / Opium smuggling run the same way / East India Company they came up in this way”. Znaczna część rewolucyjnego tonu swoje fundamenty ma w tradycjach indyjskich. Słychać to szczególnie w „City of Words”. Dwunastominutowy utwór stanowi punkt zasadniczy albumu. Przynosi perkusyjną płaszczyznę, free jazzowe partie, kosmiczną elektronikę i przejmujące wokalizy. Specjalistką od wokaliz jest Mirande, którą możemy usłyszeć również w „Good Ol’ Vilayati”.

Moją prywatną tamą dla rozlewającego się po świecie turbopatriotyzmu (tu odsyłam do ciekawej książki Marcina Napiórkowskiego) jest przeszywający utwór „Bol”. Tekst powinien być czytelny dla szerszego grona, gdyż jest wygłaszany w języku angielskim przez poetę Zia Ahmeda. Wykorzystuje kody popkultury, żeby zwrócić uwagę na krzywdzące stereotypy. Na drugim biegunie są wokalizy, za które odpowiada Aditya Prakash. Album powstał z rozterek, o których mówił sam Korwar wskazując, że po dziesięciu latach mieszkania w Anglii nie czuje się w niej swobodnie. To jeszcze na koniec dostajemy „Pravasis”. Mamy wyliczankę słabo opłacanych zawodów w postaci nielegalnie przebywających pracowników fizycznych, krawców, taksówkarzy czy kierowców ciężarówek. Oni wciąż przybywają i będzie ich więcej. Obyśmy umieli sobie z tym poradzić.

The Leaf Label | 2019
Bandcamp
FB
FB Leaf Label







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy