Wpisz i kliknij enter

Koza – Patologya

Atrakcyjność ujemna.

W zeszłym roku byłem pod dużym wrażeniem osobnego albumu zatytułowanego „Mystery Dungeon”, za który odpowiedzialny był raper Koza. Nie byłem w tym osamotniony. Zaskakująco szybko pojawił się jego następca. Widać nagły wzrost zainteresowania twórczością Kozy zaowocował kłębami myśli, które znaleźć musiały ujście na albumie „Patologya”. Moje odczucia po pierwszych odsłuchach były ambiwalentne. Wychodzi na to, że Koza jest wykonawcą, który za swój cel obrał wprowadzanie zamętu. Czyni to wykorzystując dużą dawkę obrzydliwości. Piszę to, żeby przestrzec, a nie wytykać.

Nie wszystko odpowiada mi na płycie, ale tak miało, jak sądzę, być. No i dobra, wchodzę w to. Przecież obscena i gniewne epatowanie publiczności abominacją przylegają do młodego wieku, nieprawdaż? Koza mimochodem porównuje się do Tylera, The Creatora. Tak, ale do czasów sprzed „Flower Boy”. Singlowa „Fioletowa fiolka” zawiera wszystkie plusy i minusy płyty. Z jednej strony mamy ciągłe skupienie się na sobie, ale w formie mniej wyszukanej niż poprzednio, a z drugiej wpleciona w tekst zostaje poezja Czesława Miłosza. Na płycie znajduje się również próba bardziej liryczna („Ania wiem, że to czytasz”), której koniec bardzo przypomina zabieg znany z ostatniej płyty Clipping.

W kwestii muzyki zrobiło się przejrzyściej, kosztem złożoności. Zarówno wzmiankowany wyżej utwór, jak również „Nieodwracalnie” czerpią sporo z muzyki elektronicznej. Ten drugi idzie w kierunku klubowego łomotu. Sitar pojawia się w „Tak jak mnie matka uczyła”, zresztą jednym z najlepszych na płycie. Taki Koza jest mi bliski, niezważający na to jak zostanie odebrany i używający słowa „pleonazm”, a w refrenie wykrzykujący „Nie mam żadnych wrogów”. Gorzej wypada w chwilach, które każą sądzić, że idzie na łatwiznę („A chuj w ten tytuł, weź sobie jakieś zdanie z Nagiego Lunchu po prostu”).

Nie jestem zwolennikiem tych wszystkich modulacji głosu (podobnie jak u Piernikowskiego), ale obawiam się, że będę musiał do tego przywyknąć, bo mogą pojawiać się w ciekawych utworach. Jednym z nich jest „Rumcays”, z dość oszczędną produkcją Jordana. „Kontroluję rynek jak ta sławna ręka widmo / Co jest niewidzialna, ale się jej nie da uciąć brzytwą / Przykro mi, że hip hop musi nagiąć swoje ramy / Do trapowych limeryków, które pisałem naćpany” – mniej więcej w taki sposób Koza buduje swoją pozycję, która przynosi raczej atrakcyjność ujemną. Jednak w ogólnym rozrachunku symbolizm przegrywa z dosłownością. Szkoda.

Nawet w gorszych momentach („Nie wiem kto to Kanye West”) potrafi wrzucić taki kąsek: „Nie bądź jak Emil Cioran”, który każe zastanowić się ilu z jego słuchaczy będzie wiedziało o kogo chodzi. Ochocze wchodzenie na tereny patologiczne są ostatnio modne wśród młodych raperów, ale brakuje mi do tego jakiejś puenty. Moja ekscytacja albumem „Patologya” byłaby większa, gdyby pierwszą cyfrą mojego wieku była jedynka lub dwójka. Mimo tego nie wiadomo co dalej Kozie strzeli do głowy, więc należy go bacznie obserwować. W kwestii umiejętności zwężania swoich wypowiedzi do maksymalnego minimalizmu zachęcałbym go, a wiem, że czyta sporo, do tekstów wszystkich autorstwa Weroniki Murek, która swój ostatni artykuł dla „Pisma” zatytułowała tak: „Źle mi się cipka wycięła”.

Hashashins | 2020
FB
FB Hashashins
Spotify







Jest nas ponad 15 000 na Facebooku:


Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments

Polecamy