Jej rok.
„To, że jesteś artystą, nie oznacza, że twoja sztuka jest potrzebna wszędzie”. W ten sposób wyraziła się Camae Ayewa, szerzej znana jako Moor Mother, w 2017 roku w trakcie wywiadu dla serwisu The Quietus. Biorąc pod uwagę, że jej fonograficzny debiut datowany jest na rok 2016 powyższe słowa potraktować można jako zwiastun niezwykłej trzeźwości i silnego przylegania do rzeczywistości. Nadmienię, że to dość rzadki okaz wśród artystów sceny muzycznej, których początkowa praca zbiera dobre recenzje i wywołuje entuzjastyczny odbiór.
Dochodzimy więc do oczywistego, z punktu widzenia 2020 roku, wniosku, że mamy do czynienia z osobowością nietuzinkową, ale i artystką, która budzi skrajne reakcje, a jej muzyka należy do najbardziej gorącego towaru pośród poszukujących słuchaczy. Gniewny wokal pociąga za sobą skondensowaną i intensywną zawartość muzyczną, która w sposób doskonały opiera się wszelkim formom komercjalizacji i nie daje się zredukować do trzydziestu sekund agresywnej reklamy. Słuchać Moor Mother należy z uwagą, poświęcając sporo czasu, który niektórzy mogą uznać jako całkowicie stracony. Jednak ci, którzy będą twierdzić odwrotnie, mogą spodziewać się odetkania wszystkich porów na swojej skórze.
Podróżowanie w czasie – zrób to sam
W kwestii definicji Ayewa określa siebie mianem poetki, artystki wizualnej lub aktywistki, ale to w dziedzinie muzycznej osiąga najwięcej. Naturalnie łączy wszystkie dyscypliny i bardzo często porzuca terytorium, które dobrze poznała. Wszystko byle tylko się nie zadomowić na dłużej. Być może jest córką chaosu, a być może zwyczajnie z bliska obserwuje swoją okolicę jednocześnie krzewiąc wiarę, że przyszłość możemy sobie sami ukształtować według naszego widzimisię.
Jako całkowita zwolenniczka afrofuturyzmu prowadzi również warsztaty pod nazwą „Podróżowanie w czasie – zrób to sam”. Wcale nie chodzi o budowanie wehikułu czasu, a o potęgę wyobraźni. Uczy czerpania z nieprzepastnej studni historii, żeby umieć wyobrazić sobie własną przyszłość. Każe uczestnikom swoich warsztatów, prowadzonych pod szyldem Black Quantum Futurism, skonfrontować się z pytaniem o to jak wyglądać będzie ich przyszłość w ciągu pięciu najbliższych minut czy dziesięciu lat. Zewsząd jesteśmy atakowani nakazami związanymi z działaniem w sferze „tu i teraz” (czyt. konsumpcjonizmem), więc Moor Mother mówi nam żebyśmy odpuścili na moment i weszli w tryb freestyle.
Ten brak przywiązywania się na dłużej jest cechą dominującą w jej muzyce. Wszystko ma pozostać w sferze płynności. Choć przeszłość wyraźnie kształtuje jej pracę, to cała para idzie w gwizdek przyszłości. Praktycznie każda jej płyta zawiera w sobie pierwiastek szaleństwa. Tej cząstki ludzkiego organizmu, którą zwykliśmy przypisywać jednostkom twórczym, a który w przypadku Amerykanki trafiła na wyjątkowo żyzną glebę obradzającą dziełami muzycznymi, które powinny ozdabiać płytotekę każdego szanującego się fana muzyki.
Mit stworzenia
Przyszła na świat w małym miasteczku Aberdeen w stanie Maryland. Od wczesnych lat obcowała z muzyką. Może dlatego zajmuje się również pracą z dziećmi, którym pokazuje muzykę. W każdym razie na swoim koncie ma występy w chórze gospel, które przerodziły się w zawiązanie rapowego składu ze znajomymi. Z czasem rap przestał wystarczać i zaczęła szukać nowej, bardziej radykalnej drogi. A więc na jej drodze stanęły następujące gatunki muzyczne: ska, punk i reggae. Do tego doszła twórczość zespołów spod wspólnego znaku riot grrrl. Z takim bagażem trafiła do Filadelfii.
Zbierając pierwsze doświadczenia sceniczne jako basistka i wokalistka powoli zaczynała stawiać na swój własny głos. Chętnie wspomina swoje pobyty na koncertach Patti LaBelle, Public Enemy czy Beastie Boys. Polityka stawała się w jej życiu równie ważna. Szczególnie postać Malcolma X. Ciągłe poszukiwanie znaczenia zaprowadziło ją w końcu do wykreowania postaci Moor Mother i za pomocą programu Beatmaker zaczęła tworzyć podkłady dla samej siebie. W ten sposób powstała jej EP`ka „Alpha Serpentis” wydana w 2012 roku jeszcze jako Moor Mother Goddess
Przełom nastąpił w 2016 roku za sprawą pełnowymiarowego debiutu „Fetish Bones” wydanego przez Don Giovanni. Od początku ustawiła pionki na planszy według własnych zasad. Pierwszy utwór, o jakże znaczącym tytule, „Creation Myth” otwierają słowa o podróżowaniu w czasie przez zamieszki od 1866 roku aż do chwili obecnej. Wszystko skąpane w muzyce skrajnej, ostrej i czyszczącej czakry. Album był kompletnie zaskakujący. Moor Mother w poetyckiej i eksperymentalnej formie opowiadała o traumie, przeszłości i doświadczeniach czarnych mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Ból musiał znaleźć ujście, a płyta niosła oczyszczenie niczym upuszczanie krwi. Każdy został ochlapany.
Apokaliptyczna furia
Kształtując rzeczywistość według siebie odrzuciła klasyczne reguły rynku muzycznego. Kompletnie nie dbając o tak zwaną karierę w następnej kolejności wypuściła „The Motionless Present”, gdzie zebrała swoją poezję, dźwiękowe szkice czy rzeczy wygrzebane z szuflady. Trudno było nazwać to drugą płytą długogrającą, ale ona miała to gdzieś. Jej znakiem rozpoznawczym został kompletny nieporządek i podążanie za swoim instynktem oraz potrzebą twórczą. Żywioł, znaczy się. No i jeszcze apokaliptyczna furia, która przepełniała niemal każdą sekundę jej muzyki.
Albumem numer dwa jest „Analog Fluids of Sonic Black Holes” z 2019 roku, gdzie artystka śmielej wkroczyła w sferę techno, hardkorowej elektroniki, bluesa i hałasu. Naturalnie wszystko spinał afroturuzyzm i afrocentryzm. W tym samym roku połączyła swoje improwizacyjne siły z Roscoe Mitchellem ze słynnego Art Ensemble of Chicago. Dając liczne koncerty, aktywizując lokalną społeczność oraz czerpiąc zasilenie ze strony ducha jazzu, który miał za rok ukazać swoją niszczycielską siłę. Camae Ayewa wzięła również udział na albumie „We Are On The Edge” stworzonym na 50-lecie twórczej pracy zespołu z Chicago.
Wróćmy więc jeszcze do roku 2017. Był to rok, w którym debiutancką płytę dla International Anthem wydał zespół Irreversible Entanglements. Album nosił taki sam tytuł, a w składzie pojawiła się również diablo wściekła Moor Mother. „Zamiast przełożenia na spokojnie budujący natchnioną atmosferę spiritual jazz mamy tu jednak granie polityczne, granie pełne złości na okropny, ciemny, zły i kłamliwy świat, który oglądaliśmy cały dzień” – jak celnie wskazał Bartek Chaciński. Zespół osiągnął taki stopień post-Coltrane`owskiej free mocy, że fani metalu w zderzeniu z ich muzyką powinni czmychać w popłochu.
A to jeszcze nie koniec
Rok 2020. Właściwie tyle wystarczy, żeby każdemu zapaliły się różne lampki w głowie, pojawiły konteksty czy internetowe memy. Nim jednak pandemiczny kurz tego roku przysłoni wszelkiej maści podsumowania powiedzmy to jasno: rok 2020 jest rokiem Moor Mother. Chcecie dowodu? Proszę bardzo. Już 19 marca Łukasz Komła na łamach Nowej Muzyki krzyczał „Wspaniała płyta!”, a miał na myśli kompletnie zjawiskową płytę „Who Sent You?” nagraną przez Irreversible Entanglements. W formie muzycznej może i dało się odczuć lekkie złagodzenia, ale nie w kwestii słów: „The pope must be drunk!/Stumbling through the streets, spitting out „Hail Mary”/ The pope must be drunk, eyes closed, nose in the air/ Not saying nothin’, not doin’ nothin/ Just stumbling in the street/ Mumbling, mumbling, spitting/ Manufacturing god in his own image/ Feeding the flesh of lies to little boys”.
Przy powyższych linijkach słynne polskie „ZChN zbliża się” zespołu Piersi brzmi jak harcerska przyśpiewka. W maju zdążyła również wydać swoje pejzaże dźwiękowe, ale tym razem o dużo większej wartości artystycznej niż zazwyczaj. Mowa o zestawie „Clepsydra”, który prezentuje całe bogactwo poszukiwania formy z iście szamańską siłą. Stare, nowe, melodyjne, eksperymentalne, zwyczajne, niezwyczajne, ale wszystko mocno intensywne. Zresztą tych dziwnych kompilacji w tym roku pojawiło się jeszcze cztery, a do tego dochodzi jeszcze album na żywo z Nicole Mitchell („Offering”) oraz wyraźne potknięcie twórcze, czyli Moor Jewelry duet naszej bohaterki z Mental Jewelry („True Opera”). Warto odnotować jej wirtualne (jako 700 Bliss wraz z DJ Haram) pojawienie się na tegorocznej edycji Unsoundu. A to jeszcze nie koniec.
Oto 25 Września 2020 roku pojawia się kolejna długogrająca płyta zatytułowana „Circuit City” (Don Giovanni). Czteroczęściowa jazzowa sztuka, w której brakuje miejsca na oddech. Nerwy towarzyszą od samego początku, od słów: „It`s been so much trauma…”. Mamy nie tylko graniczną muzykę jazzową, ale również teatr, choreografią, rozwibrowaną elektronikę, jak również polityczny charakter całości. Towarzyszący płycie esej autorstwa Rasheedah Phillips mówi jasno: „samotne matki i ich dzieci, seniorzy, osoby czarnoskóre, osoby LGBTQ, imigranci i osoby niepełnosprawne są nieproporcjonalnie dotknięte eksmisjami i brakiem dostępu do bezpiecznych, nadających się do zamieszkania i niedrogich mieszkań”.
Jej rok
Osłuchiwanie płyt lekkich, zwiewnych, które przecież są ważne i mają rację bytu, wydaje się wręcz niestosowne przy zderzeniu ze stanem rozwibrowania „Circuit City”. Moor Mother nie tylko staje po stronie słabszych, ona wyciąga ich z czarnej czeluści bezdennego snu dając siłę. Jednocześnie ciągle eksperymentuje z muzyką. Każdy jej album to kolejny ważny znak awangardy. Bierze wszystko co ma do dyspozycji, aby nadać nowy kształt rzeczywistości. Poezja, taniec, free jazz, technologia, społeczne zaangażowanie, afrofuturyzm – z tego wszystkiego Moor Mother jest zbudowana i z tego buduje swoje dzieła. Pandemia jej w tym nie przeszkadza.
Chciałbym postawić już ostatnią kropkę, ale byłoby to zbyt pochopne. Camae Ayewa absolutnie jeszcze nie skończyła. I wcale nie mówię o jej karierze, choć również warto mieć to na względzie. Otóż ona jeszcze nie skończyła nas zaskakiwać w tym, dla niektórych przeklętym, roku. Bo oto właśnie wjechał jej najnowszy utwór nagrany razem z Billym Woodsem.
Zdjęcie tytułowe Rush Jackson
Strona artystki
Profil na Bandcamp
Profil na Facebook
Przy pisaniu korzystałem z poniższych tekstów:
The Quietus
Guardian
The Creative Independent
Bandcamp
Pitchfork