Tuż przed premierą nowego albumu EABS podpytujemy jego współtwórcę o m.in. koncept za nim stojący, ale też o korzenie, fascynacje, proces twórczy i plany.
BW: Przygotowując się do dzisiejszej rozmowy natrafiłem na prawdopodobnie Twój pierwszy (miałeś wówczas 18 lat) wywiad, do lokalnej Gazety Mosińsko-Puszczykowskiej (Paweł pochodzi z Mosiny pod Poznaniem – red.) z którego dowiedziałem się, że zacząłeś grać na gitarze basowej przez brata, który szukał basisty do kapeli metalowej. Czyli korzenie masz „czarne”, ale nie jak można by dziś sądzić „czarne soulowo”, lecz bliższe black metalowi?
PS: Hahaha, to wszystko prawda. Zaczynałem grać na basie w zespole Execute, w którym mój brat grał na gitarze.
Nie tak dawno temu ciągle grałeś z bratem, tym razem w progmetalowym/djentowym Trylionie, działasz jeszcze na tym polu?
Zespół Trylion ma się dobrze, choć ja już się w nim nie udzielam – chłopaki grają obecnie jako trio, bez basu, kombinując z obniżaniem stroju „wioseł”. Generalnie na dzisiaj nie działam na polu brzmień metalowych.
Mnie jednak najbardziej zaskoczyła w tym wczesnym wywiadzie Twoja silna motywacja do bycia co raz lepszym instrumentalistą, co doprowadziło Cię do szybkiego wykreowania swojego systemu ćwiczeń, o których dziś już krążą legendy.
Początkowo oczywiście sprowadzało się to do naśladowania innych gitarzystów. Nie było za wiele literatury edukacyjnej w tym zakresie. W zasadzie jedynie Janusz Popławski wydał konkretny podręcznik nauki gry na gitarze basowej. Ciekawe i unikatowe w tej pozycji było to, że od samego startu uczyłem się czytać nuty, co jest mi obecnie niezwykle pomocne w pracy z profesjonalnymi muzykami. Poza tym świetną szkołę z filmami VHS, nagraniami zespołu bez basu wydał jeszcze Wojciech Pilichowski.
A widzisz! A propos mistrza klangowania, to akurat trudno usłyszeć tę technikę w Twoich nagraniach.
Moim zdaniem czasy tej techniki przeminęły. Patrząc na obecne brzmienia ten rodzaj grania się zestarzał i po prostu ciężko mu się odnaleźć. Nie używam slapowania w swojej twórczości, ale staram się co jakiś czas przypominać sobie jak to się robi, by podtrzymać swoją wszechstronność. Generalnie jednak ja cały czas twierdzę, że jestem samoukiem, bo moje ćwiczenie polegało w dużej mierze na uczeniu się grania całych płyt. Najbardziej przełomowym w tej materii był dla mnie zespół Death, a w zasadzie to co wyprawiał tam Steve Di Giorgio grający, co nietypowe na gitarze bezprogowej. To może nie jest na pierwszy rzut ucha oczywiste, ale jak ujarzmiłem te wszystkie riffy, w zasadzie naturalnie przeskoczyłem do szuflady z jazzem.
Na pierwszy rzut nie, ale na trzeci już jak najbardziej. To kto w tej szufladzie pojawił się jako pierwsze olśnienie?
Jaco Pastorius znany m.in. z Weather Report czy Blood, Sweat and Tears. To w zasadzie do dzisiaj jest dla mnie niedościgniony wzór, którego uwielbiam bezkreśnie i cały czas się go uczę. Sprawdzam masę wywiadów z ludźmi związanymi z obecnym światem gitary basowej i chociażby po tym widzę, że najczęściej wymienia się w nich właśnie Pastoriusa jako jednego z największych innowatorów tego instrumentu.
A propos takich właśnie muzycznych uniesień. Miewasz jeszcze takie odkrycia, że zbierasz szczękę z podłogi? Nie ważne czy to jest nowa rzecz czy odgrzebana, ale po prostu jest to dla Ciebie coś obezwładniającego, czego musisz słuchać na zapętleniu całymi dniami? Pytam o to, bo mi zdarza się to niezwykle już rzadko, ale miałem tak w tym roku z debiutem Mother’s Cake, który automatycznie mi się z Tobą skojarzył, ale okazało się, że już ich od dawna znasz.
Potwierdzam – Mother’s Cake to fenomenalne granie! Faktycznie miewam tak nie za często, ale akurat złapałeś mnie w takim momencie. Tydzień temu wyszła nowa płyta Samora Pinderhughesa i to jest totalnie niesamowity materiał! Gość robi wszystko: śpiewa, gra na klawiszach, komponuje, produkuje. Przy okazji jest bratem dziewczyny, która gra na flecie u Christiana Scotta.
Nie znam, będę zaraz nadrabiał. Jako wielki fan hip-hopu, nie mogę nie zagadnąć o projekt Lowpass, bo odkąd usłyszałem pierwsze płyty The Roots szukałem tego typu brzmień nad Wisłą i… wyglądało to raczej niemrawo. Był np. Afro Kolektyw, było pierwsze Tworzywo, Lari Fari, jest Eskaubei czy Łona and the Pimps, ale nigdy nie przybrało to formy jakiegoś stabilnego nurtu i odpowiedniego wydźwięku. Lowpass wydał mi się być czymś, co może w sposób stabilny zalepić tę dziurę. Jak wygląda produkcja spod tego szyldu? Dogrywasz tam bas do gotowych ścieżek?
Całość produkował Miroff, wyszukiwał sample i działał na wtyczkach, niemniej jednak sporo jest też dograne instrumentami – poza moim basem, są piana, MOOG, gitara i saksofony od Olafa Węgra z EABS/Błota. Jak przeprowadziłem się do Warszawy, to pierwszą osobą którą poznałem (wcześniej gadaliśmy tylko przez Instagram) i zacząłem coś robić był Miroff, który mnie zaprosił do studia Def Jamu. Wówczas chłopaki mieli już sporo gotowego materiału, ale jak dograłem pierwszy bas, to groove numeru się jednak znacznie zmienił in plus, co pociągnęło za sobą kolejne dogrywki. Lowpass jest dla mnie projektem wyjątkowym, bo zakotwiczył mnie w stolicy, wdrożył w nową ekipę, uruchomił nowe projekty, itd.
W temacie tworzenia, ostatnio podzieliłeś się informacją, że właśnie ukazała się czterdziesta dziewiąta płyta którą współtworzyłeś! Premiera nowego albumu EABS będzie więc pięćdziesiątą! Masz trzydzieści dwa lata, bardzo pobieżnie sprawdziłem, że Tomasz Stańko odchodząc w wieku 76 lat udzielił się na pięćdziesięciu jeden albumach. Wiadomo, że działał w czasach przedcyfrowych, poza tym nie o wyścigi na liczby tu chodzi, ale i tak to zestawienie działa na wyobraźnię. Jak to się robi, jak wygląda logistyka koncertowa przy tylu projektach?
Jeśli chodzi o koncerty to priorytetem dla mnie jest zawsze EABS i Błoto. Tu nie ma opcji bym wpuścił kogoś na zastępstwo. Generalnie sam jestem sobie managerem i staram się to ogarniać, co jest oczywiście trudne, nie wszystko się da pogodzić, sporo opcji odpada. W zeszłym roku w sezonie grałem po 16-20 koncertów w miesiącu z bardzo różnymi projektami. Główną zasada jaką mam, to by próbować to ogarnąć bez używek. Druga sprawa, to że w końcu dorobiłem się pracowni, dzięki której jestem niezależny w kwestii dogrywania się. Nagrywanie staram się załatwiać „od ręki” – nie dopuszczam do skumulowania zobowiązań. Poza tym za same nagranie nie biorę pieniędzy. Jeśli się dogrywam, znaczy że się tym „jaram”. Potem czasem jakieś finanse się pojawiają przy okazji koncertów z danym projektem lub ewentualnie z tzw. „zaiksów”.
Idąc przed chwilą do Ciebie spotkałem Patryka Rynkiewicza, który powiedział mi, że jedzie niedługo z koncertami do Belgii, Ty też ze swoją muzyką już odwiedziłeś trochę świata. Zdaje się, że najdalej byłeś w Koreii Południowej z Night Marksami?
Tak, jasne. Przy okazji pozdrawiam Patryka serdecznie. Najdalej kilometrowo, to faktycznie Korea, ale z EABS byliśmy też, np. w Chinach. U mnie w domu nigdy nie było kasy na podróżowanie, stąd akurat ta Korea, to był mój pierwszy wyjazd za granicę w ogóle! Pamiętam telefon od Piotrka „Spiska” Skorupskiego, który zadzwonił z pytaniem czy nie chciałbym polecieć z nimi do Seulu, bo ich basista nie może. Od razu się zgodziłem, pomimo, że miałem wtedy jeszcze zobowiązania, a grałem wtedy na weselach jeszcze. Jeśli chodzi o export polskiej muzyki, to super robotę robi Instytut Adama Mickiewicza, z pewnością chcąc pokoncertować za granicą warto mieć ten podmiot na względzie.
Rozmawiamy na łamach nowamuzyka.pl, więc nie mogę nie zapytać o silnie elektroniczny projekt Siema Ziemia. Wydaliście materiał cyfrowo, nagraliście parę koncertów, co dalej?
Jeśli chodzi o zespół Siemia Ziemia w planach mamy nowe wydawnictwo, które ukaże się nakładem Brytyjskiej wytwórni Byrdout (wydaje tam też Sarmacja – przyp.red.). Tym bardziej nam miło, że totalnie nie ubiegaliśmy się o wydawnictwo zagraniczne. Sam label odezwał się do nas z tą wspaniałą ofertą. Płyta nad którą obecnie pracowaliśmy ukaże się po raz pierwszy w formie fizycznej. Jest to dla nas bardzo ważny gest. Bez pomocy Warszawskiego klubu jazzowego Jassmine nie udałoby nam się zrealizować naszego marzenia. Dlatego też polecamy współprace z tym klubem. W planach oczywiście koncerty, które sami staramy się ogarniać bez żadnego managementu.
Niedawno zamieniłem kilka zdań z Piotrem „Hattim Vattim” Kalińskim i wiem, że tutaj też można spodziewać się nowości z Twoim udziałem. Możesz powiedzieć coś więcej?
Już wcześniej współpracowałem z Piotrem jako muzyk, gdy prezentowaliśmy koncertowo jego album „Szum”. Nasza współpraca przebiegała pięknie. Hatti zaproponował mi oraz perkusiście Rafałowi Dutkiewiczowi zrealizowanie kolejnego albumu w konwencji zespołu LIVE. Oprócz naszego trio pojawił się też Piotr Chęcki, który dograł świetne partie saksofonu. Na pewno będzie to mega odjechana płyta i nie mogę się doczekać efektu końcowego w formie płyty winylowej – a takie są plany.
Pootwieraliśmy trochę wątków historycznych, ale na horyzoncie już widać premierę nowego albumu EABS. Był Komeda, była reinterpretacja słowiańskich duchów, był Sun Ra, teraz 2061. Skąd pomysł na koncept album wybiegający w przyszłość?
Sam tytuł i w ogóle koncept zainspirowany został „Odyseją Kosmiczną”. Cały album jest tylko naszym dziełem, w sensie nie ma tu żadnych coverów, zaczerpniętych tematów. Warte podkreślenia jest też, że nie tylko, np. Marek Pędziwiatr, ale praktycznie każdy z członków dostarczył na ten krążek swoje kompozycje. Wydaje mi się, że w ogóle jako EABS dość nietypowo działamy, bo proces tworzenia wygląda tak, że na próbę każdy z nas przynosi w zasadzie cały, wyprodukowany numer.
Cały numer? W sensie Ty np. przynosisz kawałek z basem, perką, klawiszami i dęciakami?
Dokładnie tak. Na kompie każdy jakieś tam linie dogrywa wraz z prostymi nawet beczkami. Robimy tak, bo mamy na wejściu bardzo świeże podejście do tych kompozycji, w zasadzie od razu je słyszymy, nie trzeba tak bardzo pracować wyobraźnią.
To mi przypomina sytuację przykładowo Pendereckiego, który pisząc partyturę na orkiestrę symfoniczną nie słyszał na bieżąco efektu swojej pracy, do czasu pojawienia się odpowiednich wtyczek, które w czasie rzeczywistym mu to umożliwiały.
Tak, to z pewnością przyspiesza proces tworzenia. Sebastian Jóźwiak, który koncepcyjnie zawiadujący EABS-em, nakreślił nam główny temat oparty o powieść Arthura C. Clarke’a, w którym jest mowa m.in. o zakazanej planecie Europa i wyznaczył deadline do którego mieliśmy dostarczyć jakieś sample, próbki, tematy. Każdy z nas starał się nasiąknąć tą historią, próbując jednocześnie metaforycznie przenieść ją na dzisiejszą niełatwą rzeczywistość. Z tego powstało ponad dwadzieścia numerów, które przetestowaliśmy na próbie, a z których wybraliśmy finalnie dziewięć.
Trudno przebiega taka selekcja? Wyobrażam sobie, że ciężko odpuścić niekiedy swoją kompozycję.
Przede wszystkim jesteśmy zespołem, który jest ze sobą bardzo szczery. Jeśli komuś nie podoba się jakaś kompozycja, to mówimy to wprost. Gramy w otwarte karty i dzięki temu myślę, że EABS jest w stanie dobrze funkcjonować. To jest według mnie generalna zasada, którą kolektywy powinny się kierować.
Po wybraniu numerów od razu nagrywaliście materiał?
Wtedy zaczęliśmy ogrywać go na próbach, starając się jak najbardziej go zespoić ze sobą, nadać mu też EABS-owy sound, ale też przełożyć jeszcze bardziej na muzykę wyjściową opowieść. Na pewno nie chcieliśmy tylko tkwić w przygnębieniu, a wlać do tego krążka trochę nadziei, której swoją drogą upatrujemy w samej muzyce.
Ile to trwało?
Myślę, że łącznie z trzy tygodnie. Po dwie próby dziennie, rano (ok.10-14) i popołudniu (ok.16-21). Oczywiście nagrywaliśmy te próby na rejestrator i na bieżąco wyłapywaliśmy co poprawić, co podkreślić, co zmienić. Po tym czasie rejestracja w studiu (w tym wypadku w klubie Jassmine), to jest w zasadzie jeden dzień.
Singiel „Lucifer (The New Sun)” promujący nowy longplay w moim odczuciu mógłby spokojnie znaleźć się na krążku Błota. Do niedawna różnice w efektach działań EABS i Błota były wyraźnie słyszalne. Po tym jednym numerze można by się zastanowić czy poza lekką zmianą osobową w składzie jest jakiś wyróżnik różnicujący EABS i Błoto?
Rzeczywiście po tym numerze można by nie rozróżnić tych zespołów, ale zapewniam, że cały krążek z pewności będzie brzmiał jak EABS, a nie jak Błoto. Generalnie ten drugi projekt dał nam przestrzeń na sięganie do innych stylistyk, poszerzał nasze horyzonty, dał nam jeszcze silniejszy oręż do zmieniania polskiego jazzu. Zależy nam na zarażaniu jazzem jak największej liczby młodych ludzi. Mi się marzy, by łączyć free jazz spod znaku, np. Marshalla Allena z muzyką popularną jaką jest obecnie trap. Mam nadzieję, że przecieramy zwłaszcza festiwalowe szlaki młodszym od nas.
Daszkow fot.
https://www.facebook.com/Stachowiak.Pawel
https://www.instagram.com/wuja_hzg/
https://www.facebook.com/ElectroAcousticBeatSessions
https://www.facebook.com/blotoquartet
https://www.facebook.com/ziemiasiema
https://www.facebook.com/lowpasscru