Duch Ugandy
Współczesna muzyka afrykańska to przestrzeń, która swoją kreatywnością nie przestanie zaskakiwać chyba nigdy. Niezwykłym jest w tej kulturze fakt tak pięknego oddawania się akcentom tradycyjnym czego owocem jest między innymi podgatunek Electro Acholi. Jest to rzecz jasna bezpośrednie nawiązanie do ludów niotyckich(Sudan, Uganda, Kenia). Z nurtem Electro Acholi szczególnie związana jest wytwórnia „Nyege Nyege”, która szerokopojętą afrykańską muzykę elektorniczną promuje bez żadnych gatunkowych ograniczeń. To za pośrednictwem tego przedsięwzięcia możemy usłyszeć o takich artystach jak: eksperymentalna raperka MC Yallah, glitchgore’owy projekt Duma(o nich więcej niebawem) czy rytualny eksperyment Raja Kirik.
Jednym z najciekawszych talentów związanych z „Nyege Nyege” lecz wydającym obecnie w „Hakuna Kuala” jest Ecko Bazz. Raper, liryczny aktywista społeczny a przede wszystkim wielbiciel nieziemsko energicznych koncertów. Tegoroczne „Mmaso” nie pozostawia złudzeń, który kontynent wiedzie prym w ciężkiej elektronice. Słuchacze europejskiej czy też amerykańskiej muzyki grime’owej już na otwierającym tytułowym utworze będą musieli przywyknąć do zupełnie innego spojrzenia na akcentowanie krzyczanych i dynamicznie rapowanych tekstów.
Jest tu jednak także miejsce na spokojniejszą mantrową melorecytacje min. na „Twala” z ciężkim industrialowym bitem, niskimi wokalnymi ad-libami i głębokim basem. Wyżej wymieniony utwór mamy możliwość odsłuchać na albumie także w wersji demo z całkowicie inną warstwą muzyczną. Demówka „Twala” to transowe zaproszenie do narracji podpartej tajemniczymi szeptami i hipnotycznymi niższymi podbiciami wokali. Na całym krążku doświadczamy niezwykle rytualnej mistycznej świadomości odbierania muzyki. Powtarzane jak mantra frazy(„Lwakyi?”, „Sesamu”) wykrzykiwane w języku luganda sprawiają, że mocny klimat muzyczny dostaje większej duchowej głębi.
Na albumie znajdziemy mnóstwo nawiązań do szeroko rozumianej muzyki basowej. Mamy tu ukłon w stronę drillu („Teli”), inspiracje brytyjską sceną grime’ową („Bikuba”), czy też bardziej eksperymentalne zabawy z perkusyjnymi pluginami („Mugulu E’yo”), na których mimo sporego miszmaszu artysta odnajduje się ze swoją narracją naprawdę perfekcyjnie. „Mmaso” to materiał niezwykle spójny dzięki oszczędności instrumentalnej warstwy. Dzika, pełna szaleństwa maniera wokalna świetnie sprawdza się na prostych podkładach podkreślanych przez przestery. Właśnie ta prostota formy produkcyjnej jest świetnym narzędziem do maksymalnego uzewnętrznienia artystycznego.
Na „Sesamu” wokal Ecko przywodzi mi na myśl styl „gadki” MC Ride’a z Death Grips. To skojarzenie z resztą może okazać się nieprzypadkowe. Obydwa te projekty łączy wartość nie tyle muzyczna co performerska nie wyzbyta agresji i wokalnej ekspresji, często nawet kosztem nieczystości wokalnych(kto by jednak doszukiwał się ich w takich projektach).
Na albumie gościnnie udziela się Slikback – niezwykle utalentowany producent i DJ pochodzący z Kenii. Mamy okazje usłyszeć próbkę jego talentu w utworze „Empungu Mubanga”. Apokaliptyczny pełen głębi wstęp zaczyna stopniowo przyspieszać wraz z wjazdem rapu Ecko. To niesamowite jak wspaniale agresywne wokalne frazy napędzają wciąż ewoluujący ale przy tym nie męczący przez zmiany bit.
Album kończy „Omubiri”, w moim odczuciu najbardziej muzycznie zbliżony do amerykańskich brzmień trapowych. Prosta pętla, hipnotyczne zwrotki, perkusja wzbogacona o gęste hi-haty.
„Mmaso” to rdzenna wściekłość, agresywne wywalanie emocji na zewnątrz. Znajdziemy na nim brud, który ja osobiście w pełni kupuję, pod którym mimo zerowej znajomości języków afrykańskich podpisuję się w ciemno.
Profil na BandCamp »Hakuna Kulala 2022
Świetna płyta! Dzięki za recenzję!