To miała być największa gwiazda odwołanego Fest Festiwalu. Skoro nie zobaczymy ich dziś na żywo, spróbujmy chociaż podsumować wydawniczy dorobek Braci. Okazja jest doskonała: panowie wydają niemal równo od 30 lat, jesienią natomiast pojawi się ich 10 studyjny album. Spróbujmy jakoś poukładać te dotychczasowe.
„Zawsze zastanawia nas jak niewiele oczekuje się od muzyki tanecznej. Ten gatunek potrzebuje wielkiego albumu. Albumu, na jaki zasługuje cała scena. Albumu, którego jak dotąd nikomu nie udało się jeszcze nagrać.” – takie deklaracje Tom Rowlands i Ed Simons składali przy okazji premiery debiutanckiego krążka, w roku 1995. Płyta nie okazała się przełomem, ale ten miał przyjść już niebawem. Właśnie dlatego dziś robimy ranking płyt The Chemical Brothers – to oni bowiem spełnili oczekiwania i nadzieje wiązane z taneczną elektroniką i big beatem.
Zanim zaczniemy – błyskawiczny biogram. Pracują razem od końca lat 80, zaczynali (oczywiście) jako DJe. Rozczarowani niewielkim wyborem numerów – postanowili po prostu zrobić coś własnego. Pierwszy kawałek – stworzony metodami niemal chałupniczymi – wydali własnym sumptem jeszcze w roku 1992, jako Dust Brothers.
Aby wytłoczyć 500 egzemplarzy singla Ed Simons zapożyczył się u znajomego, deklarując jednocześnie, że jeśli pożyczki nie uda się oddać w ciągu sześciu miesięcy, znajomy uzyska prawa do 10% wszystkich późniejszych dochodów duetu. Na nieszczęście znajomego – Simons zdołał pieniądze oddać w terminie. W ten sposób rozgłośnie otrzymały kawałek „Song to the Siren”, który oficjalnie wydany został w roku 1993 przez label Junior Boy’s Own – to dlatego dziś duet obchodzi oficjalne 30-lecie działalności wydawniczej.
I choć było trochę narzekań na zbyt wolne tempo – „Song to the Siren” przyjął się, panowie zaczęli zyskiwać popularność, w międzyczasie zmienili szyld na Chemical Brothers i…tutaj pora zacząć nasz ranking.
9. „Born in Echoes”, 2015
Doskonały singiel „Go” wywindował oczekiwania bardzo wysoko, może właśnie dlatego cały materiał jednak rozczarował. Niezwykle generyczny album, momentami nudnawy, świecił jaśniej chyba tylko w przypadku kawałka tytułowego. Pamiętam, że czekałem na „Born in Echoes” z wielkimi emocjami, które po premierze szybko i drastycznie opadły. Producencko jak zwykle genialnie, emocjonalnie nieco po prostu to spływa. Szkoda, bo na ten materiał bracia kazali nam czekać najdłużej – 5 lat.
Posłuchaj: „Go”, „Born in Echoes”, „Radiate”
8. „No geography”, 2019
Ostatnia jak dotąd płyta duetu, wydawana wraz z deklaracjami o powrocie do starego instrumentarium i klimatu klubowych parkietów lat 70 i 80. I faktycznie, pod tym względem album satysfakcjonuje, świetnie słucha się bujających „Got To Keep On”, fantastycznie ogląda się video do „We’ve Got To Try”. Bardzo tanczeny, bardzo melodyjny materiał. Chciałbym wracać do niej częściej niż dzieje się to w rzeczywistości. Bo przy takim dorobku zawsze jednak wybieram coś innego.
Posłuchaj: „Got To Keep On”, „We’ve Got To Try”, „Free Yourself”
Przeczytaj naszą recenzję >>
7. „Push the Button”, 2005
To pewnie będzie pierwsze zaskoczenie rankingu – mamy tu przecież jeden z największych hitów duetu, jednocześnie tak silny flirt braci z hiphopem. Gościnny udział Q-Tipa okazał się strzałem w dziesiątkę, kawałek na Spotify ma dziś ponad 100 milionów odsłuchań i w zasadzie trudno się dziwić. A za moment mamy „Believe”, jeden z moich ulubionych kawałków duetu – prosty, bezpośredni, bezczelny. Problem w tym, że im dalej w płytę, tym las coraz gęstszy i nierówny. A może ten materiał jest po prostu nieco zbyt długi?
Wiem, że dla wielu to ulubiony krążek Chemical Brothers. W moim odczuciu otwierał nowy etap w twórczości duetu – etap, w którym twórcy mający za sobą czas wielkich sukcesów zaczynają szukać nowego pomysłu, walcząc o to, aby nie stać się własną karykaturą. Szczególnie, gdy grają elektronikę i zbliżają się do czterdziestki. Normalna sprawa.
Posłuchaj: „Push The Button”, „Believe”, „Surface to Air”
Przeczytaj naszą recenzję >>
6. „We Are the Night”, 2007
Ale że wyżej niż „Push The Button”? Jakoś przekornie mam wrażenie, że to najbardziej niedoceniony krążek The Chemical Brothers. Panowie jednoznacznie skręcili w bardziej przystępną uliczkę i moim zdaniem odnieśli sukces. Ta płyta nie jest jednak powszechnie lubiana, być może z powodu braku zdecydowanego hitu (którego, umówmy się, od „Push The Button” Chemiczni już nigdy nie dostarczyli). Tymczasem, kiedy podejdziemy do tego materiału z większym luzem, okaże się, że daje mnóstwo zabawy. Sam jestem zaskoczony jak często do niego wracam.
Posłuchaj: „All Rights Reversed”, „Do It Again”, „The Pills Won’t Help You Now”
Przeczytaj naszą recenzję >>
5. „Exit Planet Dust”, 1995
Być może ambicje były tutaj wyższe (sądząc po przytoczonych we wstępie deklaracjach), jednak debiutancki materiał duetu to raczej embrionalna faza stylu i możliwości tego projektu. Oczywiście całość można oceniać biorąc mocną poprawkę na kontekst i czas – Simons i Rowlands byli tu nadal producentami ze stosunkowo małym doświadczeniem, w tym sensie płyta brzmi rewelacyjnie i bardzo odważnie sygnalizuje to, co wydarzy się już za dwa lata. Wciąż jednak panowie mocno siedzą tu w pierwszej połowie lat 90, nie ma tu jeszcze odwagi i błysku, za którym poszliby inni. Ale spokojnie, poczekajmy.
Posłuchaj: „In Dust We Trust”, „Chico’s Groove”, „One Too Many Mornings”
4. „Further”, 2010
Uznawany za najbardziej ambitną płytę po 2002 roku w dorobku duetu, „Further” faktycznie wydawał się mocną reakcją na powszechne rozczarowanie „We Are The Night”. Mniej tutaj piosenek, mniej wokalistów, więcej gęstego klubowego pulsu, więcej odniesień do połowy lat 90. Bardzo progresywna muzyka, jednoznaczne zerwanie z jakimikolwiek komercyjnymi aspiracjami. Tak jakby panowie uznali „fuck it, pamiętajmy skąd przyszliśmy, grajmy swoje”. Bez kompromisów.
Przyjęcie tego albumu było bardzo dobre. Najlepszy moment Chemicals po 2002 roku (jeśli tylko przetrwacie okrutne pierwsze minuty).
Posłuchaj: „Escape Velocity”, „K+D+B”, „Don’t Think”
Przeczytaj naszą recenzję >>
3. „Come With Us”, 2002
Moim zdaniem ta płyta kończy najbardziej wpływowy okres w twórczości Chemical Brothers. I wciąż zalicza się do „kanonu”, jeśli możemy o takim mówić. W chwili premiery była dla mnie rozczarowująca, zbyt progresywna, kompletnie jej nie rozumiałem, dziś natomiast bardzo cenię i wracam z przyjemnością. Mam wrażenie, że idealnie sprawdziłaby się jako pomost między „Dig Your Own Hole” oraz „Surrender” – czuć tu lata 90 mocniej niż na poprzedniczce („Galaxy Bounce”), panowie szukają jednocześnie nowych opcji, eksperymentują i patrzą w przyszłość („It Began In Africa”).
No i mamy tutaj cudowny „Star Guitar”, gra również nasz Czesław Niemen, który co prawda zgodził się na wykorzystanie sampla, ale potem publicznie skrytykował efekt. Ciekawe, bo „The Test”, rozpoczynający się fragmentem niemenowskiego „Pielgrzyma”, jest moim zdaniem jednym z kilku najlepszych kawałków, jakie duet stworzył ever. Absolutny majsterszyk.
Posłuchaj: „Come With Us”, „Star Guitar”, „The Test”
2. „Dig Yourn Own Hole”, 1997
Tak, to jest ta płyta, którą panowie zapowiadali w wywiadach z okazji debiutu. To jest ten Wielki Taneczny Album, który wywindował The Chemical Brothers na pozycje zdecydowanych producenckich influenserów. Punkt odniesienia, jeden z najważniejszych materiałów lat 90. Genialne połączenie nurtów, drogowskaz i sztandar. Za dużo miodu? Już otwierający całość „Block Rockin Beats” rozwiewa wątpliwości. Ikoniczny numer, jeden z największych hitów duetu, a przecież to dopiero początek.
Siłą tej płyty jest jej spójność, szczególnie w odniesieniu do „Exit Planet Dust”. Zmiana jakościowa jest imponująca, tu wszystko się ze sobą klei idealnie, przepięknie udało się stworzyć syntezę rave, idm, trip-hopu, psychodelii, wpada na moment (ale jaki!) Noel Gallagher dokładnie w szczytowym momencie brit popu.
Mam 42 lata, pamiętam moment pierwszego styku z tym materiałem, gdzieś w okolicach 1997/98 samplowałem ten album jak szalony, mocno nieudolnie próbując wykorzystać perkusyjne loopy w swoich 4-ścieżkowych „produkcjach”. „Dig Yourn Own Hole”, choć dziś może się wydawać nieco ciężkawy, wówczas był absolutnym sztosem.
Posłuchaj: „Block Rockin Beats”, „Setting Sun”, „Lost In The K-Hole”
1. „Surrender”, 1999
Po sukcesie „Dig Yourn Own Hole” Simons i Rowlands dźwignęli presję i dwa lata później albumem „Surrender” po prostu wprowadzili nas w nowy wiek. W roku 1999, w wieku 18 lat usłyszałem we wrocławskim radio pierwsze dźwięki „Music:Response”. Prowadzący określił ten numer mianem „sensacji” i mi również udzielił się ten nastrój. Zmiana była bardzo wyraźna – rezygnujemy z gęstych, upalonych aranżów, kończymy dekadę, zaczynamy nowe. Z większą przestrzenią, z wyraźnym ukłonem w stronę lat 80 czy nawet 70. „Music:Response” brzmi, jakby był efektem współpracy duetu z Kraftwerk.
To był zdecydowany twórczy szczyt The Chemical Brothers. Ta płyta wyprzedzała swój czas, mocno umocowana już w latach zerowych, a przecież nagrywana jeszcze pod koniec najtisów. Chemiczni bardziej przystępni, swobodni, pewni siebie, przebojowi, wciąż jednak nowatorscy, wciąż z koszulką lidera. Banger za bangerem, z jasnym przekazem: „taka będzie taneczna elektronika od teraz”.
Mamy tu kanoniczny w dorobku duetu „Hey Boy Hey Girl”, mamy też cudowne „Let Forever Be”, do którego powstał jeden z najlepszych klipów w historii.
Posłuchaj: „Music:Response”, „Let Forever Be”, „Hey Boy Hey Girl”
Boże, jak to jest prostacko i fatalnie napisane. Jak boomer naśladujący język zoomerów. Emotki też nie pomagają. Co się z wami stało?
Edek, z emotami racja – źle to wyglądało, usunięte. Co do reszty, wiesz – może powinienem dodać w tytule, że to ranking tworzony przez boomera? 🙂 Piona.