Istny kocioł.
Kiedy w trakcie wojny jeden z członków gabinetu wojennego Winstona Churchilla, w odpowiedzi na pytanie w jakim sektorze obciąć wydatki, odpowiedział „na kulturze”, zdumiony premier miał wówczas odpowiedzieć: „To po co my tę wojnę prowadzimy?”. Pyszna historia szkoda, że nieprawdziwa. Tym większa szkoda, że akurat ona mogłaby być prawdą. Inna sprawa, że fikcyjność tej opowieści nie przekreśla ukrytej w niej prawdy.
Na wszystkich polach kultura jest potrzebna i nie będę zanudzał oczywistościami dlaczego tak jest. Powodem, dla którego zmierzam w stronę takich rozważań jest – jakżeby inaczej – płyta. Autorem jej, ale nie jedynym wykonawcą, o czym za moment, jest Marek Pospieszalski, którego chwaliłem przy okazji płyty duetu Malediwy. Nasz muzyk właśnie postanowił przypomnieć o silnych związkach między muzyką jazzową a klasyczną na podstawie dzieł polskich kompozytorów XX wieku. Upraszczam nieco, bo rzecz jednak dużo bardziej złożona jest.
Nie ma mowy o żadnej dydaktyce. Jak już, to raczej o kolektywnym czynie improwizacyjnym. Teraz będą nazwiska grających: Piotr Chęcki na saksofonie, Tomasz Dąbrowski na trąbce, Tomasz Sroczyński na skrzypcach, Szymon Mika gitara akustyczna i elektryczna, Grzegorz Tarwid na fortepianie, Max Mucha bas oraz Qba Janicki na perkusji. Równie okazały jest zestaw kompozytorów, których muzyka stanowi podstawę tego przedsięwzięcia. Oto oni: Jan Krenz, Tadeusz Baird, Kazimierz Serocki, Tomasz Sikorski, Witold Szalonek, Bogusław Schaeffer, Marek Stachowski, Andrzej Panufnik, Roman Palester, Zbigniew Rudziński, Włodzimierz Kotoński oraz Zygmunt Krauze.
Wyświechtana maksyma piłkarska o tym jakoby nazwiska nie grały, tu nie ma zastosowania, albowiem nazwiska tu grają i to jak! Choć wyobrażam sobie jak trudno będzie słuchacza przekonać, aby sięgnął po ten album, gdy napiszę, że oto przed nim niemal dwie godziny muzyki improwizacyjnej, awangardowej, bogatej pod względem barw i cholernie pokręconej. Nie dającej się ogarnąć po prostu.
Już w pierwszym utworze „Krauze” dęte zrywy romantyzmu zakłócane są przez zaburzenie elektroniczne i gitarę. Tu jest ciągła przepychanka, która pod koniec stanowić będzie już odrębny muzyczny język. Jest również przejmująca nuta żałobna wyrażona za pomocą skrzypiec w utworze „Baird”. Jest także stworzony z piekielną motoryką „Stachowski”. W pełni rozsmakowuję się w taktycznie pijanej kołysance „Panufnik”, która pod płaszczykiem rozchwiania kryje w sobie ogromny ciężar pracy muzyków z dokładką noise`u. Istny kocioł.
Mozół muzyków musiał być tu ogromny, ale i przy tym ogromna cierpliwość również. O pocie, a może i o krwi, nawet nie wspomnę. Czuć tę fizyczność, ale przede wszystkim zaraźliwy zapał i awanturnictwo. Wszystko, aby nie tylko zatrzeć granice między muzycznymi gatunkami czy przeszłością i teraźniejszością, ale żeby powstała muzyka nie szukająca sojuszników. Muzyka potrafiąca nagle zaskoczyć pomysłowym tematem („Szalonek”) albo wyrwana z bebechów („Panufnik”). I jeszcze ten rozgałęziający się świetliście finał („Schaeffer”). Album jest zapisem fascynacji przefiltrowanych przez niezwykle wrażliwego artystę. Marek Pospieszalski użył całej mocy swego talentu, aby dać nam kawał muzyki niespotykanej.
Clean Feed | 2022
Bandcamp
FB
FB Clean Feed