Najlepsza dziesiątka.
Listę najlepszych albumów ubiegłego roku zaczęłam tworzyć dość wcześnie, bo już pod koniec stycznia 2019 – wtedy bowiem ukazał się album „Legendy” Spopielonego, wydany pod szyldem rodzimej oficyny Opus Elefantum Collective. Co więcej, w kolejnych miesiącach label dorzucił jeszcze kilka nietuzinkowych wydawnictw, m.in. „Hypnowald” Janusza Jurgi, „Thanatos” projektu Foghorn oraz „Self-help Pt. 1” i „Self-help Pt. 2” od Michała Rutkowskiego, nagrywającego jako „Bałtyk”. I to właśnie wspomniane Opus Elefantum uznaję za najciekawsze zjawisko polskiej sceny muzycznej ostatnich kilkunastu miesięcy. Mimo, że projekt istnieje dłużej, dopiero teraz naprawdę się rozkręcił, proponując albumy ponadprzeciętne, hipnotyzujące oraz unikatowe. Wysoka piątka dla tej szalenie utalentowanej ekipy – za to, że proponuje coś nowego, niebanalnego i spójnego. Mam nadzieję, że nie będzie zwalniać tempa.
Miniony rok upłynął mi także (a raczej – przede wszystkim) na przesłuchiwaniu świetnych albumów hip-hopowych, stąd też w niniejszym zestawieniu to właśnie rap przeplatany jest elektroniką. Nie chcąc jednak, by aż tak zdominował on poniższą listę, dokonałam (niełatwej) selekcji, wybierając wydawnictwa ze ścisłej czołówki. Wyróżnić warto jednak o wiele więcej pozycji, dlatego – w ramach uzupełnienia – zachęcam do sprawdzenia takich krążków, jak: „GREY Area” (Little Simz), „ARIZONA BABY” (Kevin Abstract), „Malibu Ken” (Malibu Ken), „PSYCHODRAMA” (Dave), „Anima Mysterium” (Yugen Blakrok), „All My Heroes Are Cornballs” (JPEGMAFIA), „uknowhatimsayin¿” (Danny Brown), „A Quiet Farwell, 2016–2018” (Slauson Malone), „The best of moje getto” (Piernikowski), „Injury Reserve” (Injury Reserve) i „Guns” (Quelle Chris).
Nie obyło się też bez zaskoczeń. Największym z nich był debiut Billie Eilish – takie kawałki, jak „Bad Guy” na długo zapadają w pamięć, jednak „When We All Fall Asleep, Where Do We Go?” to materiał na tyle nierówny, że ostatecznie nie trafił do ścisłego finału. A najlepsza dziesiątka – w kolejności alfabetycznej – przedstawia się tak:
Billy Woods and Kenny Segal – „Hiding Places”
„Hiding Places” to dowód na to, że muzyka może być jednocześnie niespieszna i dobitna. Oszczędne, abstrakcyjne bity niekiedy koją, częściej zaś kąsają, cały czas skwiercząc, drgając i pulsując. Intrygujące, pełne niepokoju wydawnictwo. Ciężkie i ponure, o czym przeczytać możecie tutaj. Najlepszy album minionego roku, to pewne.
Burial – „Tunes 2011-2019”
„Tunes 2011-2019” to – jak łatwo wywnioskować – zbiór nagrań, które Burial opublikował w kończącej się już dekadzie. O takich utworach, jak „Come Down To Us”, „Rival Dealer”, „Kindred”, „Loner”, czy „Street Halo” publicyści i krytycy napisali już sporo, ale raczej nikt nie spodziewał się, że za ich pomocą stworzyć można nowe, hipnotyzujące wydawnictwo, które będzie czymś więcej niż tylko składanką z serii „The best of…”. Jarek Szczęsny nie bez racji wspomina, że materiałem tym Bevan otworzył „bramę do innej rzeczywistości”, a przy okazji – trochę zagrał na nosie wszystkim, którzy swoje podsumowania roku opublikowali przed końcem grudnia. „Tunes 2011-2019” to album, którego nie można pominąć.
clipping. – „There Existed an Addiction to Blood”
Skoro mowa o tym, co ponure i pełne niepokoju, nie można nie wspomnieć o „There Existed an Addiction to Blood” od clipping. Byliście kiedyś w piekle? Jeśli nie, teraz macie okazję je odwiedzić. Słyszałam, że płoną tam fortepiany.
Floating Points – „Crush”
„Crush” jest łagodne i subtelne, ale przy tym bardzo chwytliwe i niekoniecznie otulające przyjemnym ciepłem. To album zarówno lekki, jak i wymagający. Paradoks? Niekoniecznie, co wyjaśnił Jarek Szczęsny.
Freddie Gibbs & Madlib – „Bandana”
„Bandana” to drugi longplay duetu Madlib-Freddie Gibbs, który potwierdza, że wspólne wydawnictwa wychodzą mu wyśmienicie. Podobnie, jak w przypadku „Hiding Places” i „There Existed an Addiction to Blood”, także tutaj dominuje gęsta atmosfera, ale podana w bardziej dosłowny sposób. Madlib lubuje się w klasycznych bitach i nie ma w tym sobie równych, a storytelling Gibbsa jest do bólu szczery i porażający – obok „Bandany” nie można przejść obojętnie.
Janusz Jurga – „Hypnowald”
Janusz Jurga konsekwentnie przemierza zadymione lasy w poszukiwaniu transowego, hipnotyzującego, mocno nasączonego ambientem techno. Nie dajcie się jednak zwieść – „Hypnowald” nie jest kontynuacją „Duchów Rogowca”. To zupełnie inna historia, choć budowana za pomocą podobnych środków wyrazu. Niejednoznaczna, zaskakująca, tajemnicza i pełna delikatnego piękna.
Mavi – „Let the Sun Talk”
„Let the Sun Talk” bazuje na oddychających, organicznych kompozycjach, chwytliwych wersach, kołyszących melodiach oraz interesującym koncepcie. Omavi Minder jest w swoich opowieściach tak samo poetycki, co dosłowny, dzięki czemu w przystępny sposób mówi o sprawach ważnych i poważnych. Wydawnictwo, które zasługuje na uwagę, choć zdaje się, że w ubiegłym roku nie otrzymało jej tyle, ile powinno.
Slowthai – „Nothing great about Britain”
Mocny, odważny rap, który nie boi się trudnych tematów – tak scharakteryzować można to, co proponuje slowthai, choć opis ten jest dużym uproszczeniem. Tyron Frampton nie idzie na skróty, o otaczającej go rzeczywistości mówiąc wprost i bez ogródek. Jest bystry, szczery, rozgniewany i nie lubi kompromisów, dlatego „Nothing great about Britain” uderza tak mocno. Nie tylko autentycznością, ale też brakiem litości przy stawianiu diagnoz, dotyczących brytyjskiego społeczeństwa. To jedno z najbardziej wyróżniających się wydawnictw zeszłego roku – może i niewygodne, ale na pewno ważne.
Spopielony – „Legendy”
„Legendy” to „muzyka zaklęta w duchu przeszłości i starych technologii”. Zakurzona, ale równocześnie świeża i niepowtarzalna. Niesamowicie przyjemne wydawnictwo – jeśli tak brzmi dungeon synth, to przestaję bać się lochów.
Tyler, the Creator – „Igor”
Wszystko jest tu idealne. „Tak powinno się to robić w XXI wieku”.
Tyle, jeśli mowa o roku 2019. Teraz należy czekać na to, co przyniosą kolejne miesiące – a będzie działo się sporo, skoro już 1 stycznia premierę mają TAKIE wydawnictwa.